A kiedy patrzę na dach słomiany,
Jak w przedwieczornej łunie się pali,
Na te omszałe, żywiczne ściany
Pod jarzębiną, pełną korali,
Kiedy nad dachem bocian klekota,
A bór gdzieś szumi, a łąka rosi;
Gdy z starej lipy pszczółeczka złota,
Jak za Piastowych czasów, miód nosi,
Kiedy pod dębem siądą ojcowie,
Jak wiec prastary, niebem nakryty,
Gdy dźwięk zamarły ozwie się w słowie,
Gdy się zabielą siermiężne świty,
Kiedy przy smolnym trzasku łuczywa
Winie się nitka długa, ciągniona
Z lnów naszych białych, het, ot jak żywa,
Na czarodziejskie baśni wrzeciona, —
Wtedy mi duszę rzewność oblata,
Czegoś mi tęskno i czegoś miło…
I mówię sobie: oto jest chata,
Z której nam wyszło wszystko, co było!
A kiedy patrzę na dach słomiany,
Jak w jutrzenkowe płoni się zorze,
I widzę z bierwion dębowych ściany,
Którym czerw serca wygryźć nie może,
Gdy siewacz rzuca wiosenne ziarno,
Kiedy się runią ugór odziewa,
Gdy lemiesz skibę odwala czarną,
A oracz idzie i piosnkę śpiewa,
Gdy się skowronek w polu rozdzwoni,
Gdy na kurhanach zakwitną zioła.
Kiedy szum cichy idzie po błoni,
A dzwon wioskowy na pacierz woła,
Gdy dziad bez nogi dziwy powiada,
A dziatwa patrzy, a młodzież słucha:
Czy konie zarżą, czy wiatr zagada,
Czy pies zawietrzy blizkiego ducha, —
Kiedy na pole, pod ranne rosy,
Kosiarze wyjdą a brzękną w kosy
I kiedy razem całą gromadą
Z wielkim rozmachem łan zboża kładą,
Wtedy nadzieja w pierś mi kołata,
Dumka się rzewnie snuje a przędzie,
I mówię sobie: oto jest chata,
Z której nam wyjdzie wszystko, co będzie