„Nullo i jego towarzysze” Przedmowa do książki Karoliny Firlej-Bielańskiej

Najważniejszy i najoczywistszy rezultat wojny światowej — niepodległość naszej ojczyzny — przyszedł w stosunku do długości okresu niewoli tak nagle, iż wielu spośród nas oślepił i ogłuszył. Jedni nie dojrzeli i nie dorośli do wolności w duchu, inni jej nie dowierzają, inni wcale jej nie potrzebują, a są i tacy, którzy jej wcale nie spostrzegli. Polska osaczona jest nie tylko przez wrogów zewnętrznych, lecz ma w swych trzewiach niemoc nieuchwytną, jak młode drzewo dopiero co zasadzone w ziemię i przechorowujące swe zakorzenienie się w glebę. Ileż to razy słyszy się pytanie zasadnicze, zadawane na ucho, sekretnym sposobem: — Jakaż jest idea moralna Polski wskrzeszonej, jaka jest wewnętrzna racja jej bytu, jakiż jest sok żywota tego od niedawnych lat nowego drzewa pod słońcem?

Pod rozmaitymi osłonami, w najrozmaitszym przebraniu, obłudnie, wykrętnie, przemyślnie, systemem niedomówień i zamilczeń osacza rację bytu Polski wskrzeszonej, a skoro tylko może, usiłuje ją porazić — cudzoziemski ideał wypróbowanej, zaskorupiałej przebiegłości sposobów władania masą ludową albo ideał krwawego społecznego przewrotu. Nie chodzi tu o zdecydowanych, zaprzedanych wrogów, lecz o ludzi zaślepionych, ze złą lub dobrą wolą, przez taką czy owaką społeczną doktrynę i opętanych manią uwielbienia dla jednej, jakoby zbawczej i niewątpliwej, formy społecznego ustroju. Ludzie tacy, niezdolni do pracy zgoła nowej, do tworzenia formy nieznanej, mniemani „rewolucjoniści”, a w gruncie rzeczy jałowi konserwatyści, naśladowcy kształtów zastygłych, jakkolwiek by się nazywały — nie mogąc przerobić życia na swoją modłę czasu tej wiosny naszej wolności, popadają w bezmyślny gniew i usiłują zniweczyć sam byt państwowy, aczkolwiek w przebiegłości swej dobrze wiedzą, iż byłoby to początkiem szeregu walk nieskończonych. Skoro bowiem naród ten przez sto kilkadziesiąt lat niewoli nie zginął, lecz się rozrósł i spotężniał w sobie, to już nigdy pod jakąkolwiek dyktaturą zewnętrznego sąsiada nie uleży.

Przeciwko tym usiłowaniom, przeciwko tej nieustannej pracy wysłanników z zewnątrz, którzy marzą o zniszczeniu nowego pracowiska mocą obcego narodu albo mocą naśladowania metod zniszczenia praktykowanych przez obcy naród — praca ducha polskiego, tak wielka w nocy niewoli, a zaskoczona nagłym, oślepiającym słońcem poranka wolności, nie poruszyła jeszcze całego swego ogromu, nie uznała się jeszcze nawet w swoim jestestwie. Stąd pochodzi, iż „rewolucja”, czyli dzieło przemiany potężnej ze złego na dobre, sprawa najzawilsza i najtrudniejsza, umiejętność, z którą tylko dzieło samej wojny równać się może, wymagająca poznania wszystkich sił, warunków, przyczyn i powodów w danym kraju i wśród danego (Ludu, ażeby nie szerzyć krzywdy, lecz wyważyć z nieistnienia samo dobro, jest własnością i argumentem ludzi naśladujących, i powtarzających. Sądzą oni, iż Polska jest tylko państwem, jak inne państwa, albo iż to jest jedynie stara miazga dla ulepienia jakowegoś przyszłego społecznego kształtu. Wrogowie, którym jej byt zawadza, szepcą na wszystkie strony, we wszystkie uszy, iż Polska to ślepa i głucha forma tymczasowej potęgi bogaczów, panów, gnębicieli Rusinów, Żydów i Niemców.

Gdyby to prawdą być miało, to nie położyłoby się w ziemię polską tylu obcych przychodniów, aż do śmierci się bijąc o wolność tej ziemi. Francesco Nullo, Young Blankenheim, Potiebnia i Bezkiszkin, Kacper Cięglewicz, Wallis i tylu innych wiedziało, iż umierają za coś więcej niż za państwową niezależność pewnego narodu. W jasnowidzeniu swym te proste ą bohaterskie dusze wiedziały, iż niepodległość tego obszaru ziemi, osadziwszy się w granicach, stanie się doskonałym warsztatem do wytwarzania dóbr duchowych, których dotąd w dorobku cywilizacji nie było. W zakolu tego pracowiska powstaną na pewno formy życia wyższe i doskonalsze niż na wschodniej i zachodniej rubieży. Polska musi wypracować i wypracuje wyższy i doskonalszy ideał życia społecznego niż Rosja komunistyczna, i musi stworzyć cywilizację materialną wyższą niż pracujące Niemcy, gdyż tylko w. ten sposób zabezpieczy swą plemienną niepodległość na wieki.

My wszyscy, którzyśmy w dniach niewolniczej młodości schylili się bez wahania do nóg pracującego i cierpiącego człowieka, robotnika gnębionego przez przemoc — mieliżbyśmy dziś opuścić ręce, gdy w nie los włożył szczęście wolności? Czyż zmieniły się nasze dusze? Czy ustało już nasze serce? Czy już oślepły nasze oczy? Czy potęga zasłoniła nam nędzę współbraci? Czy przepych państwa znieczulił nas na widok krzywdy, a szczęk powrotu sławy zagłuszył jęk spracowanego nędzarza?

Wydaje mi się, iż Polska dzisiejsza musi przede wszystkim przeżyć zagadnienie, które nosi nazwę — „Jakub Szela”. To zagadnienie, jak ostrze dobrze toczonej siekiery, przyłożone jest do korzenia młodego polskiego drzewa. Wciąż, za dnia i po nocy, tajemnicza „ręka” ostrzy brzuśce starej”siekiery. Nie wystarczy już dziś bezradnie i bezbożnie modlić się z jękiem o karę na „rękę”. Nie wystarczy pokazywać Jakuba Szeli jako upiora, który się wstydzi krwawych plam na rękach i łachmanach, a usiłuje je myć i prać, aby nie było znać. Nie wystarczy zamiatać krwawych śladów straszliwego mściciela pawimi piórami wiejskich młokosów, a jego tygrysiego pomruku zagłuszać brzmieniem piosenek przychylnych dla ludu, w duszy artystycznej inteligencji zrodzonych. Trzeba wśród wolnego narodu wołać, trzeba krzyczeć, trzeba się dobijać o wielkie, o główne, o najgłębsze prace społeczne, o natychmiastowy czyn, o pełnienie dziś wolną prawicą nieśmiertelnego dzieła hrabiów Wiesiołowskich, Franciszka i Michała — o nasycenie ziemią wszystkich bezrolnych, o nakarmienie głodnych i sprawiedliwość bezwzględną dla każdego człowieka i obywatela. Trzeba takimi powszechnymi poczynaniami wyrwać upiorowi Jakuba Szeli jego krwawą siekierę, a jasną świadomością, niby osinowym kołem, przebić go na zawsze. Wyświecenie zagadnienia Jakuba Szeli nie jest dziełem posępnym, cmentarnym, ponurym, lecz jest poczynaniem radosnym. Wtedy dopiero, radość w sercach polskich zakwitnie, gdy się wszyscy, ludzie wolni, zdołamy podkopać pod straszliwą a najwznioślejszą tragedię emisariuszów Towarzystwa Demokratycznego, niosących uwłaszczenie ludowi, których tenże lud siekierą Szeli poraził.

Ruszają się już soki, drzewo nasze zakwita i ujrzymy błogosławione owoce, któreśmy w dniach młodości wyśnili. Mądrymi ogrodnikami tego sadu byli bohaterowie pobici bronią przemocy: Francesco Nullo i wszyscy jego świetliści towarzysze. Wydobywanie na światło ich mogił nie jest sprawą niepotrzebną, zbyteczną, cmentarną ani ponurą, lecz właśnie radosną, konieczną i niezbędną w tej chwili.

We wczesnej młodości, na ławie szkoły rosyjskiej pisałem był długi poemat pt. Bezkiszkin, wysnuty z klechd domowych, z opowiadań ludzi prostych, z wieści sekretnej naszych lasów kieleckich. Opisywałem rymami dzieje rosyjskiego oficera, który poszedł do naszego powstania, a pojmany w potyczce, tracony był na szubienicy w rynku miasteczka Włoszczowy. Jakaż to radość dzisiaj — szukać dołu niesławy, w który rzucone zostały zwłoki junaka, wydobywać je na słońce chwały i wieńczyć nie nędznymi rymami, lecz nigdy nie więdnącym laurem tych, którzy „żyć będą wiecznie”. Trzeba wszystkie mogiły przychodniów do naszej przegranej wówczas sprawy, kondotierów zgubionego w puszczy powstania, prześwietlić latarnią wolności. Radosny skutek zawiera w sobie to podnoszenie umarłych. Okazuje się dzisiaj, że chybioną polityką była chytrość polska, usiłująca omamić wroga, a doskonałą była polityka beznadziejnej walki. Okazuje się dzisiaj, że pakty międzynarodowe zawiera się nie tylko za cenę złota, żelaza, nafty, zboża lub budulcu, lecz właśnie najskuteczniej za cenę wymienną krwi bohaterów, z jednej i drugiej strony wylanej.

Francesco Nullo patrzył na nieśmiertelny legion Adama Mickiewicza — legion, o którym nasi historycy i myśliciele mówili i pisali z drwinami — i poszedł spłacić dług Polsce. Spłacił go zaś uczciwie. A oto dzisiaj, skoro tylko podniesiona została jego ofiara ku powszechnemu uwielbieniu i pokazana czcigodnym robotnikom i górnikom Zagłębia — którzy, rzekomo, dbają tylko o swój interes klasowy — to robotnicy z Olkusza nocą odrabiają swój dzień pracy, ażeby uczcić bohatera w dniu jego rocznicy, a cała włoska ziemia — niechętnie, rzekomo, względem nas usposobiona, nie przekupiona naszym węglem — poczuwa się do braterstwa z nami.

Żywa krew Franciszka Nullo wre w kielichu jego ofiary, jakoby w żyłach tętniących, a upojenie braterstwem, które napełniało jego serce, jednoczy oba narody.

Najskromniejszy, najcichszy z poetów, Teofil Lenartowicz, w rapsodii pt. Young Blankenheim, której wersetów ani jeden dyplomata nie raczyłby przecie poważnie traktować — w wieszczym widzeniu, za dni najstraszliwszej niewoli i najprzeciwniejszych horoskopów, te napisał słowa:

Zamilkły wrzaski i zacichly strzały,

Dzień strasznej walki w ciemną wieczność spłynął.

Kiedyś w tym miejscu stanie pomnik chwały

Dla syna Francji, co za Polskę zginął:

Francuz i Polak na tym męża grobie

Wiecznej przyjaźni dłoń podadzą sobie.

I oto niezwyciężony wódz Francji, Ferdynand Foch, podał dłoń wiecznej przyjaźni narodowi naszemu.

Zawalone przez wrogów lub przez naszą własną gnuśność, płyną w ciemnościach mroku czyste wody naszej narodowej kultury. Mamy pod nogami czarodziejskie zdroje, o których nikt nie wie i z których nikt nie pije. Oto, na przykład, historia zastępu Włochów, którzy z Franciszkiem Nullo przyszli bić się o naszą wolność, kapitan Paolo Mazzoleni, Elia Marchetti, Angelo Christolfoli, Luigi Testa, Febo Archamgeii, Alessandro Venanzio, Giovanni Belotti, Ambrogio Giupponi, Ajace Saechi, Giuseppe Dilani, Fermo Calderini, Emanuele Maironi — wszyscy z Bergamo — hr. Pietro Laderchi i Francesco Parazza z Faenzy, Carlo Pizzaferri z Mantui, Giacomo i Lucio Meul z Viadany, Ernesto Bendi z Sycylii, Giuseppe Clerici z Como. Jakaż całopalna ofiara może się porównać z ofiarą życia, którą złożył Polsce Luigi Caroli, magnat, bożyszcze kobiet, idący w sybirską drogę w zawszonym kożuchu, śpiący wśród zbrodniarzy na plugawych dylach pieresyłuszki? Cóż mu damy za jego sny o zaalpejskim słońcu, gdy kostniejącymi oiczyma patrzał aż do śmierti okrutnej w śniegi pustyni sybir-, skiej? Nic. Nie wiemy o nim. Nie znamy jego imienia. Przypieczętowaliśmy jego śmierć za naszą wolność głuchością niewiedzy.

Książka, którą czytelnik ma przed oczyma, wydobywa na światło tę garść rycerzy. Skrzętna i zapobiegliwa ręka autorki odnalazła bardzo wiele szczegółów, zupełnie nieznanych, czerpiąc je ze źródeł włoskich, ze skarbców rodzinnych i ustnych podań, a ukazując wszystko w świetle umiejętnie roznieconym. Wysuwają się przed nasze oczy ci pracownicy, którzy byliby może „zjadaczami chleba” w swym kraju, lecz go rzucili z dobrej woli, ażeby być buntownikami naszej dzisiejszej niepodległości. Cokolwiek wygłosiła mądrość, opierająca wartość i moc żywota społeczeństw jedynie na materialnej podstawie, gdyby stokroć zacieklej niż dziś głoszono, iż nurt życia narodowego przeżytym jest zjawiskiem, wciąż się odnawia moc starej formuły Nieśmiertelnego:

„Kto idzie za wolnością, niech opuści ojczyznę i odważy serce swoje, bo kto opuści ojczyznę, aby bronił wolności z narażeniem życia swego, ten obronił ojczyznę i będzie żył wiecznie”

[1923]