O Juliuszu Słowackim

O BYRONIE

Urodził się on w ojczyźnie lordów i był lordem, więc miał ojczyznę: mógł przeto wielkim mężem w społeczeństwie szczęśliwym zostać. Jak zaś pojmował to zadanie, najlepiej pokazuje pierwsza jego depesza. do lorda Holland, której treść prawie dosłownie brzmi jak następuje: „Odsyłam raport dotyczący wypadków w Nottinghamshire, przekonanie moje w zapatrywaniu się na nie jest zupełnie różne. Usprawiedliwiam zbuntowanych i staję w ich obronie. Klasa rzemieślnicza jest bardzo upośledzona, jeden człowiek przez mechaniczne środki zastępuje siedmiu i wraz reszta pozostawiona jest bez pracy; należy się cieszyć z postępu machin, ale, Milordzie, nie godzi się, aby machin doskonałość okupywać człowieka degradacją.” Oto pierwsza depesza wstępującego do parlamentu angielskiego męża stanu: — Poeta!…

Urodził się on pod kotarą w palestyńskich rycerzy godła ubraną, ale herb jego nikomu nie zawadza, zabłysnął on trzy razy tylko na trzech hełmach, gdy do Grecji wyjeżdżał… — Poeta!

Był on obdarzony wytwornością mowy i dziwnym słowa czarem, ale często w listach swoich schodzi do najniższej prozy, są albowiem listy, w których pisze o trzewikach dla emigrantów włoskich… — Poeta!

Wielkim mógł być zapewne dyplomatą, jeżeli pokolenia zbuntowane i nie chcące służyć powstającej Grecji w imię Byrona tylko przystępowały do konfederacji — jeżeli baszowie tureccy z nim się tylko znosili, tak iż do dziś szkołą byłoby dla dyplomaty rozpatrywać się, jak od pierwszej chwili przybycia do Grecji umiał Byron zażywać wszystkich języków dla każdego stronnictwa i stanowiska zrozumiałych. Ale do Komitetu niepodległej Grecji pisząc, ten Jard angielski mówi:

„Myślę, że wystarczającym celem jest wolność i niepodległość narodu, że jednak u Anglików, rodaków moich, nałóg do handlarstwa i przemysłu górę bierze nad wszystkim, tedy dołączam i konsyderacje o handlu angielskim w stosunku do położenia Grecji…”

Poeta!…

Poeta! — powtarzam, albowiem dyplomaci, a nawet i niedyplomaci, uważaliby raczej za stosowne rozpoczynać przez okazywanie owszem, iż nałogi i zła ojczyste są drogocenną spuścizną pamiątek lub głębokimi na przyszłość narodu widokami: — Poeta!…

Mógł on też swobodnie, jak to mówią, karierą swoją zająć się przy tak znacznym majątku, jaki posiadał, ale on pieniędzmi długo wspierał ludzi nieszczęśliwych — potem powstający naród, a pod koniec tej Byrona służby zastawione były nawet jego książki prywatne: — Poeta!

Mógł nareszcie militarną karierę wziąć za cel swój, zwłaszcza że urodzenie dawało mu już stopień w armii, co więcej, że strzelał jak Tyrolczyk, bił się na pięści jak najlepszy bokser, pływał jak nikt na świecie; ale Archistrategos przeniósł, nad to pojęcie wojska, zreformować raczej system karny w garnizonie greckim: — Poeta!

Pierwsze słowa jego w parlamencie angielskim powiedziane były: „Nie poświęcajcie człowieka dla machinacji i dla machin”, ostatnie w Grecji: „Nie poświęcajcie narodu dla rutyny”. Pomiędzy tymi dwoma wszakże są całe dzieje Europy aż do dzisiaj jeszcze!

A gdy już tak na Homera ziemi Iliadę wskrzesił, tedy w Fidiaszów i marmurów ojczyźnie nie ma jego posągu, Europa zaś literacka naucza, że bajronizmem zowiemy antyreligijny, antysocjalny, antyrealny pierwiastek. Wolę ja za Juliuszem Słowackim powtórzyć: „Pobielanych grobów nie godzi się być cyprysami” — albo westchnąć z nim razem: „Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca, lecz Fidiasza!” Żeby też jedna!…

I oto jest jakoby Ultima Thule pieśni, albowiem Epopeja tu przenikła w siebie samą, siebie w rzeczywistość odradzając. Napoleon Wielki przymuszany był pojmować kosmopolityzm de la maniére défensive i pobito go; ale tylko Kościuszko w Ameryce i Byron w Grecji pojmowali kosmopolityzm ze strony dodatniej i zwyciężyli też dla Ameryki i dla Grecji.

Nie wiem, kto w 30 roku był tym Archistrategosem Epopei, co na sztandarach napisał „za naszą i waszą wolność” — ale wiem, że to był on: potwierdza to albowiem kwestia włościańska, agitująca właśnie państwo rosyjskie z incjatywy polskiej i nie gdzie indziej czerpiąca pierwotną siłę swoją. Do Belwederu z bagnetem idzie poeta — dalej powstaje O’Connel i Lamartine — dalej jeszcze Mickiewicz we Włoszech zakłada to, co się teraz robi: a przed oczyma naszymi Ludwik Kossuth tęż samą kończy Epopeję, co się w Missolongi rozpoczęła. Dlaczego Epopeja na tym Europy pasie jest większa od sił trzech gabinetów? Dlaczego Mikołaj do tyła obawiał się i zabraniał poezji, do ila prochu? Czyliż nieprzyjaciele nasi mają być bystrzejsi od nas samych? — O! zaiste, że służba poetów jest poważna, ale prawda ta dopiero na wstępie do epoki dzisiejszej świtać poczęła, u bram której z Homera lirą i Leonidasa mieczem spoczął Byron, trzy słowa o sobie rzec mogący: Veni, cantavi, vici.

O ORYGINALNOŚCI

Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto Epopei, aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania. Umysł francuski ma to do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym czynem, lecz praktyką. Jakoż gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich: co jest oryginalność? — nie znalazłoby się na to odpowiedzi. Czyn a praktyka to dwie rzeczy; których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem, tylko, że jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż ile razy autor komedii jakiej użyje zwrotkę jedną z komedii przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów. Nie moja w tym rzecz pytać: co godniej, a co wygodniej? czy przez rozjaśnianie pojąć, czy przez karanie braku pojęć działać?… ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie, i kodeks jest tu profetyczniejszy od teorii literackich współczesnych, i policji przeto należałoby miejsce w Akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł. Jak to? czyż ona sama nie jest źródłem? — zapyta kto. Takiej oryginalności nie ma. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich ludzi wolnych, który przeto miał mądrość — gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej Temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? — zapyta kto. Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określałem, jak prace Epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka zużytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianymi nabijano karabiny, a drukowane papiery roztarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie: w Irlandii, w Węgrzech i we Francji, postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się — i określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne, ale czyż dlatego, że on nie dopałnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki. Dzieje stoją więcej na tym, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartinowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przede wszystkim, czego odebrać mu nie można, i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: „Was kannst du mir, der arme Teufel, geben?” Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych O’Connell sam tylko może ma moje rzeczywista sympatie. Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyjkę i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.

Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej nie ma, nie było i nie będzie A Sokrates? Nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom Aleksander? Aleksander do Arystotelesa, zdrowia mu życząc, pisze te słowa: „Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, niedobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiej by było, żebym to ja je sam tylko wiedział.” No, ale Cezar? Ach, Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendome! — wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że z tyłu. Napoleon? Zapewne, ale trzeba by mieć komentarza Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski robione na marginesach. A Dante? Dante kroku nie zrobił bez Wirgiliusza nawet w piekle, a bez innych w czyscu i w niebie. „O — wołając do nich nieustannie — maestro mio! dottore mio! duca mio!” Ależ Kopernik? I starożytność przecież znała okrągłość ziemi. Ale ktoś mi powie: więc chcesz oryginalności nieledwie takiej jak Zbawiciela? Tu odrzekę, że ani jednego słowa Zbawiciela nie ma, którego by wprzód w prorokach i przypowieściach ludowych nie było. I owszem, nie już ludu wybranego prorocy, ale i greccy nawet mistrzowie wiele z tych praw moralnych znali. Sam Zbawiciel powiada, że nauka jego nie jest jego, że nie przyszedł nauczać, ale dopełniać; więc że oryginalności wcale nie ma absolutnej — na to już zgoda! Oryginalnym właśnie dlatego jest każdy prostotliwy i zacny człowiek w rozumie swoim — każdy poczciwy człowiek ma coś oryginalnego w sobie. Oryginalność ma człowiek prosty z ludu. Oryginalność więc jest tylko sumiennością dodatnią w obliczu źródeł. A ktokolwiek uważał, jak określoną była wyżej oryginalność, temu o naśladownictwie ostateczną prawdę odkryć można od razu i bezpiecznie. Naśladownictwo bowiem jest albo niewiadomością, albo najohydniejszym fałszem, i tu pojęcie kodeksu francuskiego jest właściwe. Kto albowiem pochwyci dziś Szekspira, cóż zrobi dla postępu? — próżniak jest i oszukaniec, i na cal jeden dla rzeczywistego postępu kroku on nie zrobił, i nic dlań nie ucierpiał. Bo czyliż jedną noc zimową konie przed teatrem trzymał za to, iż wyższy teatr grał się w piersiach jego?… bynajmniej!… Dlatego to po epokach szarlatanizmu jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przeważa góry naśladownictwa. Malenieczka książeczka Kopernika porusza światy, a tysięce woluminów leży bez życia. Widzieliśmy Byrona zastawiającego książki i widzieliśmy naród powstający z niewoli, z najcięższej niewoli jasyru — gdy tymczasem nikną wolumina strategii, a naśladownictwem wypchnięte ekspedycje cofają postęp sprawy. Tylko oryginalność dobrze pojęta, tylko twórczość prawdziwa może utrafić i postawić się czynną w planach Bożych, to jest zwyciężyć — bo jedyny Pan, Mistrz nasz i nauczyciel, jest twórczy wiecznie. Naśladownictwo martwe, przy coraz silniejszym postępie eksploatacji wszystkiego, co nowe i dodatnie, dojdzie aż do zużycia samego ładu i rytmu następstwa, wtedy zaś zastąpione być może jakim fenomenem magnetycznym, co zostawiam na boku. Wspomnę tylko, co poeta nasz mówi. „Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i szatan je zbiera, dodaje z radością do swych kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana!”

O CZYTANIU POETÓW

Ale ja odpowiem, że czytanie autora zależy na wyczytaniu zeń tego, co on tworzył, więcej tym, co pracą wieków na tym urosło. Jest to cień, który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada na literatury papier, i świadczy albowiem, że poza słowami naszymi jest jeszcze żywot Słowa! Prawda najpoważniejsza, a której w żadnym literatury kursie nikt nie uczy!…

Słowa autorów mają nie tylko ten urok, tę moc i tę dzielność, którą my im dać usiłujemy lub umiemy, ale mają one jeszcze urok i moc żywotu słowa; czytać więc nie każdy umie, bo czytelnik powinien współpracować, a czytanie im wyższych rzeczy, tym indywidualniejsze jest. Im bliższe umarłych sfer świata dzieło się czyta, łatwiej go pojąć: każdy zrozumieć może rejestra kupieckie, kucharkę doskonałą albo regulamin batalionu — w miarę zaś jak ku wolniejszym sferom wznosie się będziem, czytelnicy różnić się poczną w tym, co czytają… Koniec końców, książki są niesłychanie szanowną spuścizną i byłoby omaryzmem zamachnąć się na te drabiny do Olimpu — ale na cóż się zdały i drabiny, po których nikt nie chodzi? Wcale się więc nie wstydzę, że mówię jak drugi Omar: Popalić księgi… ale sercem…

Do tych uwag do czytania, a niezbędnych uwag, należy dodać, co następuje: W wiekach średnich nie tylko że nikt z prawdziwą miłością i przyjaźnią nie krył się, ale wielu było sławnych jedynie z tego, że kochać lub przyjaciółmi być umieli, dziś przeciwnie; czemu dziś miłość i przyjaźń chronią się i nie wytrzymują ludzkiego wzroku? Oto nadużyły się już tych słów formy określne, czyż nie ma na każdym rogu ulicy ogłoszenia miłości nowych i siedemkroć siedemdziesiąt siedm romansów, drukowanych w Paryżu; i Londynie, a czytanych aż do wybrzeża rzeki Amur, aż w Syberii! Żaden rzymski patrycjusz nie napisał dwunastu tomów o patriotyzmie, bo to jest rzecz nieprzyzwoita: Rozgadaniem albowiem takim można ucodziennić i na bok usunąć nie tylko przyjaźń, miłość, ale same nawet słowa wolność i ojczyzna… I nie tylko, mówię, prawdy Boże można usunąć za kulisy, ale i sejm, gdy się w dystrybucji i formach słowa uprywatni, można odesłać do domów — bo to będą już nie symbole, ale prywatni jegomoście i ci pójdą do domów! Nie o obskurantyzmie ja tu mówię, ale o onkcji, która jest nerwem prawdy i bez której prawda nie może żyć.

Mowa ludzka gdyby nie składała się więcej z niczego, jak z pewnej tylko liczby wyrazów i z pewnej kombinacji wyrażeń, nie byłoby różnicy między literaturą a matematyką: literatura byłaby tylko błędną matematyką! Jeżeli więc mędrcy i filozofowie dzisiejsi nauczają nas, że słowa nas wyrażają — przepraszam i ostrzegam, że jest to mimowolna zdrada, bo wyrazy i słowa nasze są także i na to, że nas sądzą, nie tylko że nas wyrażają. […]

Nie godzi się, powtarzam raz jeszcze, czytać utwory narodu nieszczęśliwego tymi tylko oczyma, którymi się utwory poetów tryumfujących czytają, owszem, powiem to, jak bym na sejmie mówił, że jest występkiem przeciwko Rzeczypospolitej nie znać epopei własnej, takich przynajmniej, mówię, buletynów ducha, jak Anhelli i Wigilia Bożego Narodzenia, lekce czytać nie godzi się […]

Czyta się poetów, że tak powiem, w coraz głębszych głębiach — tak że czytanie każdego dzieła jest nieskończone, aż przyjdzie dzień, w którym wszystkie konsekwencje jego aż do dna wyczerpią się, a wtedy gama wtóra treści powstaje.