O ostatecznym źródle rzeczy
Oprócz świata, czyli nagromadzenia rzeczy skończonych, dane jest jakieś Jedno panujące, nie tylko tak jak dusza we mnie albo raczej jak samo Ja w moim ciele, ale także w sposób o wiele bardziej podniosły. Albowiem panujące nad wszechświatem Jedno nie tylko rządzi światem, ale go kształtuje, czyli stwarza, i jest od świata wyższe oraz, że tak powiem, pozaświatowe, a ponadto stanowi ostateczną rację rzeczy. Nie tylko bowiem w żadnej z poszczególnych rzeczy, lecz także w całym nagromadzeniu i ciągu rzeczy nie można znaleźć dostatecznej racji istnienia. (…)
Choćbyś tedy nawet wyobrażał sobie świat jako wieczny, to przecież, skoro stwierdzasz jedynie następstwo stanów i w żadnym z nich nie znajdujesz racji dostatecznej, a i wtedy nawet, gdyś przyjął dowolną ich ilość, ani trochę nie posuwasz się ku wskazaniu racji, jasne jest, że racji trzeba szukać gdzie indziej. W tym bowiem, co wieczne, choćby nie miało ono żadnej przyczyny, trzeba przecież przyjąć rację, a racją tą w tym, co trwałe, jest sama konieczność, czyli istota, w ciągu zaś rzeczy zmiennych, gdyby je sobie apriorycznie wyobrazić jako odwieczne, byłaby nią, jak się to wkrótce jasno okaże, sama przewaga skłonności, tutaj bowiem racje nie ukonieczniają (koniecznością absolutną, czyli metafizyczną, tak iżby przeciwieństwo implikowało sprzeczność), lecz tylko skłaniają. Na podstawie tego jasne jest, że nawet założywszy odwieczność świata nie można nie przyjąć pozaświatowej i ostatecznej racji rzeczy, czyli Boga.
Racje świata tedy kryją się w czymś pozaświatowym, różnym od łańcucha stanów, czyli od ciągu rzeczy, których nagromadzenie ustanawia świat. I tak oto przejść trzeba od konieczności fizycznej, czyli hipotetycznej, która określa w świecie jedne rzeczy jako późniejsze, a inne jako wcześniejsze, do czegoś, co należy do konieczności absolutnej, czyli metafizycznej, a czego racji wskazać nie można. Świat obecny bowiem jest konieczny fizycznie, czyli hipotetycznie, a nie absolutnie, czyli metafizycznie. A jeśli założyć, że raz już taki jest, to w konsekwencji rzeczy takie dalej powstają. Ponieważ tedy ostateczny rdzeń rzeczy powinien tkwić w czymś, co należy do konieczności metafizycznej, a racja tego, co istnieje, pochodzi wyłącznie od czegoś istniejącego, przeto musi istnieć jakiś jeden byt konieczności metafizycznej, czyli taki, do którego istoty należy istnienie, a nadto musi istnieć coś różnego od wielości bytów, czyli od świata, co do którego przyjęliśmy i wykazaliśmy, że jest pozbawiony konieczności metafizycznej.
Aby zaś bardziej szczegółowo wytłumaczyć, w jaki sposób z prawd wiecznych, czyli istotnych lub metafizycznych, powstają prawdy doczesne, przypadkowe, czyli fizyczne, powinniśmy najpierw uznać, że przez to samo, iż raczej istnieje coś niż nic, występuje w rzeczach możliwych, czyli w samej możliwości lub istocie, domaganie się istnienia lub (że tak powiem) zabieganie o istnienie i że, jednym słowem, istota sama przez się prze do istnienia. Wynika stąd następnie, że wszystko, co możliwe, czyli co wyraża istotę lub możliwą rzeczywistość, na mocy tego samego prawa prze do istnienia stosownie do ilości istoty, czyli rzeczywistości, lub stosownie do stopnia doskonałości, jaki w sobie zawiera; niczym innym bowiem nie jest doskonałość jak ilością istoty.
To pozwala jasno pojąć, że spośród nieskończenie wielu kombinacji tego, co możliwe, i spośród możliwych ciągów rzeczy istnieje ten, poprzez który jak najwięcej istoty, czyli możliwości, przechodzi do istnienia. Zawsze mianowicie jest w rzeczach zasada określania, którą trzeba wywodzić od tego, co najmniejsze, bądź od tego, co największe, gwoli uzyskania największego skutku najmniejszym, że się tak wyrażę, nakładem. Otóż tutaj można uważać czas, miejsce – albo, żeby jednym słowem rzecz nazwać, odbiorczość lub chłonność świata – za nakład, to znaczy za teren, na którym trzeba budować jak najdogodniej, a rozmaitość form odpowiada wygodom budowli oraz wielkości i wykwintowi pomieszczeń. Rzecz ma się tu jak w pewnych grach, gdzie wszystkie miejsca na desce trzeba zapełnić zgodnie z określonymi prawidłami; otóż jeśli nie posłużysz się tutaj pewnymi prawidłami, to w końcu, zewsząd okrążony, będziesz musiał zostawić więcej miejsca pustego, niż mogłeś lub chciałeś; owa zaś niezawodna zasada postępowania jest taka, że dzięki niej zapełnia się puste miejsce najłatwiej. Przypuśćmy tedy, że ktoś postanowił, iż ma powstać trójkąt, a brakło jakichkolwiek innych określeń; konsekwencją tego postanowienia jest, że powstanie trójkąt równoboczny; a jeśli założyło się, że trzeba przejść od punktu do punktu, to choć nic więcej nie określało drogi, obrana będzie droga najłatwiejsza, czyli najkrótsza. Otóż tak samo, jeśli założyło się raz, że byt przeważa nad niebytem, czyli że jest racja, dla której raczej istnieje coś niż nic, czyli że możliwość przechodzi w akt z koniecznością, to choćby się niczego więcej nie określiło, wynika stąd, że istnieje to, czego najwięcej może się pomieścić w czasie i miejscu (czyli w możliwym porządku istnienia), zupełnie tak, jak gdyby kostki do gry ułożone zostały w taki sposób, żeby na wyznaczonym z góry polu zmieściło się ich jak najwięcej.
Z tego już przedziwnie jasno widać, jaki ma udział u samego początku w powstawaniu rzeczy jakaś matematyka Boża, czyli metafizyczny mechanizm, i jakie miejsce ma w nim określenie tego, co największe. Podobnie w geometrii spośród wszystkich kątów najbardziej określony jest kąt prosty, podobnie ciecze w środowisku obcym przybierają kształt najbardziej pojemny, mianowicie kulisty; a zwłaszcza w zwyczajnej mechanice przy ścieraniu się większej ilości ciał ważkich taki w końcu powstaje ruch, że dzięki niemu zachodzi największy w całości spadek. Jak bowiem wszystko, co możliwe, na mocy tego samego prawa prze do istnienia zgodnie z zasadą rzeczywistości, tak wszystko, co ciężkie, na mocy tego samego prawa prze do spadania zgodnie z zasadą ciążenia; i jak tu powstaje ruch, w którym zawarty jest jak największy spadek ciał ważkich, tak tam powstaje świat, przez który jak najwięcej rzeczy możliwych zostaje stworzonych.
Tak oto z konieczności metafizycznej otrzymujemy konieczność fizyczną. Choć bowiem świat nie jest konieczny metafizycznie, tak iżby jego przeciwieństwo implikowało sprzeczność, czyli absurd logiczny, jest jednak konieczny fizycznie, czyli określony, tak iż jego przeciwieństwo implikuje niedoskonałość, czyli absurd moralny. I jak możliwość jest zasadą istoty, tak doskonałość, czyli stopień istoty (dzięki któremu liczne rzeczy są współmożliwe), jest zasadą istnienia. Stąd zarazem widać jasno, w jaki sposób wolność przysługuje Stwórcy świata, mimo że wszystko czyni on w sposób określony, gdyż postępuje zgodnie z zasadą mądrości, czyli doskonałości. Z niewiedzy bowiem pochodzi brak rozróżnienia, a im bardziej ktoś jest mądry, tym bardziej sposób jego działania jest określony przez to, co najdoskonalsze.
– Atoli – powiesz – to porównanie jakiegoś określającego mechanizmu metafizycznego z mechanizmem fizycznym ciał ważkich, choć się wydaje wyszukane, chybia jednak w tym, że ciała ważkie dążące do ruchu istnieją naprawdę, natomiast możliwości, czyli istoty, przed czy poza istnieniem są urojone, czyli fikcyjne, nie można przeto szukać w nich żadnej racji istnienia. – Odpowiadam: ani owe istoty, ani prawdy zwane wiecznymi nie są fikcyjne, lecz istnieją w jakiejś, że tak powiem, krainie idei, mianowicie w samym Bogu, źródle wszelkiej istoty oraz istnienia wszystkiego, co nie jest nim samym. Wskazuje zaś na to – żeby ktoś nie pomyślał, żem to powiedział bezpodstawnie – samo istnienie aktualnego ciągu rzeczy. Skoro bowiem, jak wykazałem wyżej, nie w nim znajduje się racja, lecz trzeba jej szukać w koniecznościach metafizycznych, czyli w prawdach wiecznych, a rzeczy istniejące mogą pochodzić tylko z rzeczy istniejących, jakem to już przypomniał wyżej, to prawdy wieczne muszą mieć istnienie w jakimś podmiocie koniecznym bezwzględnie, czyli metafizycznie, to znaczy w Bogu, dzięki któremu urzeczawia się (żeby użyć barbaryzmu, ale barbaryzmu trafnego) to, co inaczej byłoby tylko urojone. (…)
I aby ktoś nie sądził, że miesza się tu doskonałość moralną, czyli dobroć, z doskonałością metafizyczną, czyli wielkością, i uznając tę drugą nie odrzucił pierwszej, trzeba wiedzieć, iż z tego, co zostało powiedziane, wynika nie tylko, że świat jest najdoskonalszy w sposób fizyczny lub jeśli tak wolisz – metafizyczny, czyli że pojawił się taki ciąg rzeczy, w którym jak najwięcej rzeczywistości ukazuje się w akcie, że jest najdoskonalszy w sposób moralny, bo zaprawdę doskonałość fizyczna jest dla duchów właśnie doskonałością moralną. Stąd świat nie tylko jest budowlą najbardziej godną podziwu, ale – w miarę jak wchodzą w jego skład duchy – jest także najlepszą rzeczpospolitą, dostarczającą duchom jak najwięcej szczęśliwości, czyli radości, na której ich doskonałość fizyczna polega.
Atoli – powiesz – czegoś wręcz przeciwnego w świecie doświadczamy: najlepszym mianowicie nader często dzieje się najgorzej; nie tylko zwierzęta, ale i ludzi niewinnych dotyka cierpienie i śmierć nawet połączona z męczarnią; a wreszcie świat, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę rządy, jakim podlega rodzaj ludzki, wydaje się raczej jakimś bezładnym chaosem niż ładem ustanowionym przez jakąś mądrość najwyższą. – Przyznaję, że tak to wydaje się na pierwszy rzut oka; gdy się jednak w rzecz wejrzy głębiej, widać od razu, że stwierdzić trzeba coś przeciwnego, i to właśnie na mocy tego, co zostało przytoczone, że mamy do czynienia właśnie z najwyższą, jaka być może, doskonałością wszystkich rzeczy, a nadto i duchów.
I zaiste niestosowne jest wyrokować inaczej niż wejrzawszy w całe prawo, jak mówią prawnicy. Znamy zaledwie małą cząstkę bezkresnej i nieskończonej wieczności; znikomą bowiem cząstką jest pamięć kilku tysięcy lat, jakie nam przekazuje historia. My jednak wychodząc z tak ubogiego doświadczenia wydajemy lekkomyślnie sąd o tym, co niezmierzone i wieczne; podobnie ludzie urodzeni i wychowani w więzieniu albo – jeśli tak wolisz – w podziemnych salinach Sarmacji mogliby sądzić, że nie ma na świecie innego światła poza przyćmionym blaskiem kaganków, przy którym z trudem znajdują drogę. Przypatrzmy się pięknemu malowidłu, a potem zakryjmy je całe, z wyjątkiem małej cząsteczki. Cóż innego się ukaże, choćbyś się jej najbardziej wnikliwie przyglądał – ba, im bardziej z bliska przyglądać się będziesz – jak nie bezładne jakieś nagromadzenie barw, bez doboru, bez kunsztu? A jednak, gdy odrzuciwszy zasłonę przyjrzysz się z należytej odległości całemu malowidłu, zrozumiesz, że to, co się wydawało bezmyślne pomazanym płótnem, wykonane zostało przez twórcę z najwyższym kunsztem. (…)
Co się zaś tyczy cierpień, zwłaszcza spadających na ludzi dobrych, to uważać należy za pewne, że wychodzą im one na większe dobro i jest to prawdziwe nie tylko teologicznie, ale i fizycznie, jak tego przykładem jest ziarno, które rzucone w ziemię cierpi, zanim plon wyda. A w ogóle można powiedzieć, że cierpienia, zrazu złe, okazują się dobre w skutkach, ponieważ stanowią krótszą drogę do doskonałości. Podobnie wśród rzeczy fizycznych te trunki, które fermentują powoli, później się również wyklarują, te natomiast, które ulegają mocniejszej fermentacji z większą siłą wyrzuciwszy na zewnątrz niepotrzebne składniki uszlachetniają się szybciej. I to jest właśnie to, co mógłbyś nazwać cofaniem się dla wykonania z większym rozpędem skoku naprzód (Aby skoczyć dalej, cofnąć się trzeba). Trzeba tedy stwierdzić, że są to rzeczy nie tylko miłe i pocieszeniu służące, lecz i najprawdziwsze. I w ogóle, myślę, nic nie jest prawdziwsze od szczęśliwości ani nic szczęśliwsze i przyjemniejsze od prawdy. (…)