Odyseja – XVII

Telemach wraca do miasta Itaki

Ledwo z mroków różana Jutrzenka wystrzeli,
Telemach, syn Odysów, zerwał się z pościeli;
Białe stopy w postoły ozuł i wnet potem
Kopię w dłoń przystającą wziął z dwusiecznym grotem,
I pastuchowi myśl swą odchodząc tłumaczył:
»Tatku! Idę do miasta, bym matkę obaczył,
Bo ona – o, wiem ja to! – trapi się i wzdycha;
U niej z ustawnych płaczów oko nie osycha,
Póki mię nie obaczy. Ty zaś za rozkazem
Moim pójdziesz do miasta z tym biedakiem razem,
Żeby sobie tam żebrał; ten i ów mu przecie
Da kęs chleba, łyk wina. Mnie bieda zbyt gniecie,
Żebym brał sobie na kark każdego biedaka;
Lecz jeżeli pogniewa kogo mowa taka,
Tym-ci gorzej dla niego; ja prawdy się trzymam«.
Na to odrzekł Odysej: »Ja też chęci nié mam,
Drogi mój, tutaj siedzieć dłużej między wami.
Łatwiej w mieście niż na wsi; niejeden coś da mi
I z łaski nie odmówi żebrakowi strawy.
Za stary ja już na wieś i do pracy krwawéj,
Bym robił, co się panu mojemu podoba;
Ty idź, a my z pastuchem wnet ruszymy oba.
Lecz wprzód chciałbym się ogrzać; cieplej też na dworze
Zrobi się, bo ten łachman ogrzać mnie nie może;
Chłód zdrowiu wadzi, a stąd do miasta daleko«.
Tak mówił, a Telemach i szybko, i lekko
Z zagrody wybiegł, myśląc o zagładzie gachów.
Niebawem, gdy już stanął u wspaniałych gmachów,
Drzewce oparł o słupek i wraz próg kamienny
Przekroczywszy, był w izbie wysokosklepiennej.
Eurykleja piastunka najpierw go zoczyła,
Gdy ozdobne siedzenia skórami mościła,
Więc z płaczem k’niemu biegła; inne służebnice
Rzuciły się też za nią całować mu lice
I ręce, i panicza witać po kolei.
Wtem z komnat wyszła postać cnej Penelopei
Podobna Artemidzie, złotej Afrodycie.
Ta objąwszy w ramiona syna łzą obficie
Zrosiła, w oba oczy, lice całowała
I głośno łkając tymi słowy go witała:

»Wracasz mi, Telemachu, wracasz, mój jedyny!
Zwątpiłam, czy cię ujrzę – wszak z twojej to winy,
Żeś wbrew woli matczynej popłynął do Pylu
Dla odszukania ojca tam, po latach tylu.
Opowiedz, coś w tej drodze widział? Jakie wieści?«
Na to rzekł jej Telemach: »Nie budź mych boleści,
Matko moja! Żal próżny serce by mi skrwawił!
Po cóż! Kiedym od pewnej śmierci się wybawił.
Raczej wykąp się, schludne przyodziej sukienki,
A zebrawszy w komnatę górną twe panienki
Ślubuj dać wszystkim bogom sowitą ofiarę,
A może Zeus na gachy ześle słuszną karę.
Ja sam idę na rynek za owym przybyszem,
Który w tej tam podróży był mym towarzyszem;
Lecz go naprzód wysłałem na łodzi z drużyną,
Zleciwszy Pejrajowi, by go wziął gościną
W dom swój, z czcią podejmował, aż wrócę do miasta«.
Tak rzekł – a woli syna powolna niewiasta
Poszła wziąć kąpiel, w szatki przyoblec się czyste,
Ślubować hekatomby bogom uroczyste,
Jeśli Zeus da jej odwet za gwałt wycierpiany.
I Telemach zamkowe opuszczał już ściany
Z kopią w dłoni; tuż za nim biegły lotne pieski.
Atenea nań urok rozlała niebieski,
Że gdy szedł, gmin się dziwił postaci uroczéj.
Wnet też butny tłum gachów do niego się tłoczy,
Grzecznie wita, lecz w sercu knuje same zdrady.
Telemach przeszedł mimo tej gaszej gromady
I kędy Haliterses, Antif, Mentor stary,
Od ojca przyjaciele, a z nim dobrej wiary,
Siedzieli, tam się zwrócił, siadł przy nich na ławie.
Ci go wypytywali o wszystko ciekawie.
Nadszedł wreszcie i Pejraj, kopijnik jak mało,
Prowadząc z sobą gościa. Tego wypadało
Powitać, i Telemach biegł już ku gościowi,
Gdy Pejraj w drogę wchodząc rzekł Telemachowi:
»Przyślijże dziewki dworskie do mojej tam chaty,
Niech zabiorą złożony u mnie sprzęt bogaty,
Dar Meneli«.
Telemach na to mu odrzuci:
»Przyjacielu! Sam nie wiem, jak się to obróci.
A nużby mię w mym domu zuchwalce napadli
I zabiwszy, majątek między siebie skradli?
Wolę, byś ty go użył, niżeli z nich który.
Lecz jeśli na mnie padnie łupić ich ze skóry,
To odnieś, bym wesoły więcej się ucieszył«.
Rzekł i zabrawszy gościa w zamek wraz pośpieszył.
A kiedy już do komnat mieszkalnych wstąpili,
Obaj z siebie chitony na krzesła rzucili;
Zaraz weszli do łaźni, w wygładzone wanny,

Gdzie oliwą wytarłszy ich służebne panny
Przyoblekły w chitony i chlajny wełniane.
Po czym szli zająć miejsca im przygotowane.
Wnet też jedna z dzieweczek wniosła w złotym dzbanie
Wodę do rąk umycia i lała ją na nie
W podstawioną miednicę, stoliczek przed nimi
Przysunąwszy. Klucznica przyszła z przeróżnymi
Przysmaki, swoich gości hojnie częstująca.
A Penelopa, we drzwiach świetlicy siedząca,
Pochylona na krześle przędła cienkie nici.
Tymczasem smacznym jadłem każdy rad się syci,
A gdy się już najedli, napili do syta,
Tak mądra Penelopa ozwie się i spyta:
»Synu! Mamże do siebie na górę tam wrócić
I znowu się na łoże łzami zlane rzucić,
Które wylewam, odkąd wraz z Atreja syny
Mąż mój poszedł na Ilion? Czemuż, mój jedyny,
Nie chcesz, nim się tu zejdą ci zuchwali gburzy,
Opowiedzieć o ojcu, coś słyszał w podróży?»
Na to odparł Telemach mówiąc tymi słowy:
»Opowiedzieć ci wszystką prawdę jam gotowy:
Najpierw my do Nestora, ten rzeszom przywodzi,
Do Pylosu zabiegli. Przyjął mię najsłodziéj
Starzec na swoim dworze; był dziwnej czułości,
Jakby ojciec dla syna, co po niebytności
Długiej do dom powraca: tak dla mnie był dobrym
Wraz z dzielnymi synami. A jednak o chrobrym
Odysie nic nie słyszał od ludzi w tym czasie,
Czy żyje, czy nie żyje. Więc w pięknej kolasie
Rumakami zaprzężnej słał mię do Atrydy
Menelaja, sławnego w boju rzutem dzidy.
Poznałem tam Helenę, przez którą Trojanie
I Argowie wycierpieć mieli niesłychanie.
Menelaj grzmigłos pytał mię zaciekawiony,
Co mogło mię przypędzić do Lakedajmony
Opowiedziałem prawdę całą najdokładniej
A on na to zawołał: – Bogowie wszechwładni!
Tożby w łoże człowieka tak mężnego serca
Miałby wnęcić[1] się podły i tchórzliwy wdzierca[2]!
Tak samo miot swój drobny łania się odważa
Złożyć gdzie w legowisku lwa, pustyń mocarza,
I odbieżawszy małe, szuka sobie trawy
Po górach i dolinach – a wtem lew z wyprawy
Wraca i ssący pomiot podusi szkaradnie:
Tak samo i Odysej kiedyś na nich spadnie…
Ojcze Zeusie! Ateno! Febie-Apollinie!
Sprawcie, jak ongi w Lesbu bogatej krainie,
Kiedy on się w zapasy wziął z Filomelidem

I o ziem przeciwnika zwalił z jego wstydem,
A uciechą Achiwów – niechby w tej postawie
Zalotnicy ujrzeli Odysa na jawie!…
Krótki byłby ich żywot – swaty w gardle kością –
Lecz na to, o coś pytał z taką ciekawością,
Dam nielżywą[3] odpowiedź i w szczerości ducha
Powtórzę, com z ust słyszał morskiego starucha,
I z jego przepowiedni dam słowo po słowie:
Jak smutnego witezia widział na ostrowie
U Kałypsy, bogini -jak gwałtem go trzyma,
A on rwie się do domu; lecz próżno się zżyma,
Bo tam nie ma ni człeka zdolnego do wiosła,
Ni łodzi, by po grzbiecie morskim go przeniosła. –
Tak mi mówił Menelaj on oszczepomiotny.
Sprawiwszy to, wracałem; bogowie mi lotny
Wiatr na okręt zesłali, podróż się udała.. .«
W ten sposób tam o różnych rzeczach rozmawiano.
Gachy zaś, zgromadzone w podwórzu zamczyska,
Bawili się ciskaniem oszczepu i dyska
Na miejscu zwykłych igrzysk pięknie brukowanym.
Lecz kiedy na południu z bydłem pospędzanym
Z łąk wracali skotarze, wiodąc je za sobą,
Rzekł do nich keryks Medon, który swą osobą
Miał mir u zalotników i z nimi godował:
»Panowie, niechby każdy tym grom już folgował
I do izby powracał obiad przygotować,
Bo ten w porze właściwej lepiej zwykł smakować!«
Na te słowa gachowie z swych miejsc się schwycili.
A gdy obszerną izbę sobą napełnili,
Porzucawszy chitony na krzesła i stołki
Nuże rzezać barany i tuczne koziołki,
Także i karmne wieprze, toż ze stada wołu
Dla siebie na biesiadę.
Odysej pospołu
Z Eumajosem do miasta byli na wychodzie,
Gdy do niego rzekł pastuch, gospodarz w zagrodzie:
»Przychodniu! Ty do miasta masz iść niemieszkanie[4],
Bo tak pan mój rozkazał, a więc się tak stanie.
Wszakże ja bym cię wolał stróżem mieć w oborze,
Jedno pana się boję, złajałby mię może;
Rzecz przykra połajanie pańskie ciągle znosić.
A więc w drogę! Już nawet dnia ubiegło dosyć,
Nierad bym cię narazić na chłodek wieczomy«.
Na to mu odpowiedział Odysej przezorny:
»Pojmuję i rozumiem, jako za rozkazem
Aż do samego miasta masz ze mną iść razem.
Więc chodźmy, tylko w rękę daj jakie kijisko,

Do podparcia, bo pewnie na ścieżkach tam ślisko!«
Rzekł i na grzbiet zarzucił łatami świecące
Biesagi, co wisiały na lichej plecionce,
A Eumajos mu w rękę włożył kostur spory;
I tak wyszli obydwaj, a na straż obory
Zostały psy i czeladź. Prowadził więc króla,
A ten, jak dziad żebrzący, we dwoje się skula,
I wlecze się o kiju, okryty w łachmany.
Owoż krocząc po ścieżce kamieńmi zasianej,
Weszli w miasto; stanęli u cembrzyn krynicy
Misternych, gdzie brał wodę mieszkaniec stolicy.
Itak, Nerit, Polyktor[5] wznieśli ową studnię,
Którą wilgoć lubiące topole przecudnie
Ocieniały dokoła, a chłodny ze skały
Zdrój tryskał. Nieco wyżej ołtarzyk był mały,
Poświęcony boginkom[6]; przechodzień tam stawał
I cześć obiatowaniem boginkom oddawał.
Syn Doliosa Melantios właśnie szedł do wody,
Pędząc z dwoma pastuchy samo czoło trzody,
Najpiękniejsze koziołki, dla gachów na kuchnię.
Ten ledwo ich obaczył, grubiaństwem wybuchnie
Obelżywym, aż serce zawrzało w Odysie:
»Nicpoń wiedzie nicponia! To podoba mi się!
Zawsze znajdzie swój swego i z nim się pobrata!
Gdzież to z tym pasibrzuchem wleczesz się u kata,
Z tym dziadygą, co godom wesołość odbiera,
We drzwiach staje i odrzwia plecyma wyciera
Na okruchy łakomy, a wstręt ma do mieczy?
Daj mi go! Straż nad stajnią oddam jego pieczy,
Będzie mi ją zamiatał, kozom nosił trawę,
Na serwatce utuczy cielsko chuderlawe.
Ale że to pędziwiatr, więc nie wiem, czy zechce
Rąk do pracy przyłożyć – takim się nic nie chce,
Jedno łazić z wsi do wsi po chlebie żebraczym.
Więc się stanie, co powiem – sami to zobaczym…
Ze jeśli on tam wlezie w progi Odysowe,
Mołojcy grad podnóżków sypną mu na głowę,
A niejeden zawadzi o żebro włóczęgi«.
Tak mówił i mijając zadał mu raz tęgi,
Nogą w biodro kopnąwszy. Odys stał jak wryty
I z ścieżki nie ustąpił. Tylko w głębi skryty
Zamiar ważył: czy ma wziąć zuchwalca na kije,
Czy podniósłszy go w górę, łeb o ziem rozbije?
Lecz się przemógł i zniósł to. Pastuch zaś nakiwał
Zuchwalcowi i wzniósłszy dłonie, bogów wzywał:
»O boginki źródlane, o córy Zeusowe!

Jeżeli dawniej Odys lędźwie niejałowe
Z kóz i jagniąt najlepszych żertwował wam zawsze,
To spełńcie moją prośbę, bądźcie mi łaskawsze:
Niechby witeź nasz wrócił, a bóg mu pomagał!
On by za to pyszalstwo dobrze cię wysmagał;
Nie dworowałbyś więcej, ty miejski włóczęgo,
A strzegł trzody, ginącej pastuchów mitręgą«.
Na to koziarz Melantios dał odpowiedź taką:
»I ty śmiesz odszczekiwać mnie, chytra sobako?
Jeszcze ja cię z Itaki na wioślanej łodzi
Wywiozę, sprzedam komu; zysk mi to nagrodzi.
Oby Apollon z łuku tak na pewno mierzył
Lub Telemach, na zamku uśmiercon, dziś nie żył,
Jak to pewna, że Odys dawno leży w ziemi«.
Rzekł i odszedł; ci za nim szli kroki wolnemi.
On zaś śpieszył na zamek w królewskie pokoje,
Gdzie wszedł i w gronie gachów zajął miejsce swoje
Naprzeciw Eurymacha, z którym rad przestawał.
Wraz służba przed nim mięsa postawiła kawał,
Chleb klucznica. Zajadał. A właśnie w tej chwili
Boski pastuch z Odysem na zamek wchodzili.
Dźwięk drążonej formingi rozlegał się w ciszy;
Stanęli: pieśń Femiosa gędźbie towarzyszy.
Wtem rzekł Odys, pastucha chwytając za ramię:
»To pewnie dwór Odysa; sam widok nie kłamie.
Łatwo poznać z wszystkiego, co uderza oko:
Gmach tutaj ponad gmachem piętrzy się wysoko,
Szczytny mur blankowany obiega dokoła
Otaczając dziedziniec, a brama od czoła,
O podwójnych wrzeciądzach, mocno go zamyka.
Dwór to najdumniejszego godny śmiertelnika.
Co większa, gody widzę i liczne zebranie
Mężów; woń zalatuje, i formingi granie
Słyszę – obejść się bez niej mogłażby biesiada?«
Na to pastuch Eumajos te słowa powiada:
»Zgadłeś; widać, że rozum masz w każdym przypadku.
Lecz pomyśl, co nam począć wypadnie, mój dziadku:
Czy ty wnijdziesz tam pierwszy w progi ci nie znane,
Prosto pomiędzy gachy, a ja tu zostanę –
Czy też tutaj poczekasz, a ja pierwej wnidę.
Wżdy niedługo, bo nużby wpadłbyś w jaką biédę,
Zobaczyłby cię który i cisnął kamieniem?
Radzę więc ten przypadek brać z zastanowieniem«.
Na to odrzekł Odysej, cierpiciel niezłomny:
»Miarkuję i rozumiem, co chcesz, rad twych pomny.
Idź więc pierwszy: ja tutaj zostanę na dworze;
Do bicia i pocisków już ja nawykł może.
Umiem cierpieć, bo wielem wycierpiał na wojnie
I na morzu: więc zniosę i ten cios spokojnie.
Głód najtrudniej jest znosić, gdy żołądek krzyczy;

On nas tyle nabawia cierpień i goryczy,
Przezeń na mórz pustkowie uzbrojone nawy
Wyprawiają, by zbierać na wrogach łup krwawy!«
Kiedy taki rozhowor wiódł Odys z pastuchem,
Pies leżący tam blisko łeb podniósł, strzygł uchem.
Był to Argos[7], którego sam Odys wychował,
Lecz nie użył, gdyż wcześniej on był pożeglował
Pod Troję. Potem chłopcy go na polowanie
Brali w góry na kozy, zające i łanie.
Teraz leży wzgardzony, gdyż nie stało pana,
Na kupie, co spod mułów i krów wyrzucana
Zalega koło bramy; gnojem tym nawożą
Parobcy pola pańskie i pożytek mnożą.
Na nim to leżał Argos, jedzon przez robactwo.
Lecz skoro bliskość pana zwietrzyło biedactwo,
Pokiwało ogonem tuląc uszy obie,
Chciałoby się doczołgać, sił nie miało w sobie.
Uważał to Odysej i łzę uczuł w oku;
Otarł ją, by nie widział pastuch, co stał z boku.
»Dziwna rzecz, Eumajosie – Odys mu powiada –
Jak ten pies na barłogu pięknym jest nie lada!
Z tym kształtem czy i rączość łączył? Szedł na łowy?
Czy też to ot zwyczajny sobie pies stołowy,
Jakich dużo na dworcach trzymają panowie?«
Na to pastuch Eumajos te słowa odpowie:
»Ten pies to własność męża dawno już zgasłego.
Trzeba ci było widzieć kształt i rączość jego
Wtenczas, kiedy na Ilion Odys szedł z wyprawą!
Zdziwiłbyś się psa tego siłą i postawą.
Przed nim nie mógł zwierz żaden umknąć, tak był rączy:
Wpadłszy na trop, wciąż trzymał, niezrównany gończy.
Teraz zbiedniał: pan jego przepadł gdzieś daleko,
Więc mu źle pod niedbałych służebnic opieką.
Bo to tak z tą czeladzią – niech pan nie napędza,
Zaniedba obowiązku, rąk sobie oszczędza.
Zeus wszechmocny odziera człowieka z połowy
Cnej poczciwości, odkąd ten bierze okowy«.
To powiedziawszy, odszedł w głąb pysznych podwoi,
Do izby, kędy świetny tłum gachów się roi;
Tymczasem Argos w śmierci pogrążył się mroku,
Gdy ujrzał swego pana po dwudziestym roku.
Postrzegł boski Telemach wpierw niźli kto drugi,
Jak pastuch wszedł do izby, i zaraz na mrugi
Przywołał go do siebie. Ten powiódł oczyma,
A widząc próżny stołek, dla siebie zatrzyma.
Był to stołek, na którym krajczy zwykle siadał,
Kiedy pieczeń rozbierał i gościom nakładał.
Do stołu Telemacha szybko go przystawił

I siadł naprzeciw pana. Wnet keryks się zjawił,
Nałożył mu mięsiwa, chleb podał z koszyka.
Wkrótce się i Odysej do izby przemyka:
Istny dziadek żebrzący, obciążony laty,
Pełzł o kiju, okryty w łachmany i łaty,
I siadł na jaworowym progu, oparł głowę
O misternie rzeźbione odrzwia cyprysowe,
Które cieśla przyciosał do miary jak trzeba.
Zaś Telemach z pięknego kosza bułkę chleba
Wyjął i mięs nabrawszy, co garść objąć może,
Przywołał Eumajosa i rzekł mu: »Niebożę,
Weź to, zanieś dziadkowi, i poradź, niech wkoło
Obejdzie gachów. Żebrak powinien mieć czoło
Prosić o miłosierdzie: wstydem nic nie zyska!«
Wysłuchawszy to pastuch, przez tłum się przeciska
Do progu, gdzie był Odys, i rzeki doń: »Mój dziadku,
Telemach ci to przysłał z tą radą w dodatku,
Byś poszedł między gachy i każdego prosił:
Nie wypada, by żebrak wstydem się unosił«.
Na to wołał Odysej: »Wszechwładny Kronidze!
Błogosław Telemacha! Niech wszystko mu idzie
K’woli życzeń, a z ludzi będzie najszczęśliwszy!«
Tak rzekł, datek w garść przyjął, potem go złożywszy
U nóg swoich na torbie starej połatanej,
Pożywał, a pieśniami brzmiały zamku ściany.
Lecz gdy skończył, a boski pieśniarz przerwał śpiéwy,
A w izbie podniósł wrzawę tłum gachów zgiełkliwy,
Wtedy Odysej ujrzał przed sobą Palladę,
Ta go skłoniła obejść biesiadną gromadę
I pozbierać od gachów stołu odrobiny,
Gdyż po tym pozna winnych i tych, co bez winy –
Co jednak nie przeszkadza, że głowy ich padną,
Szedł więc w kolej i prośbą błagał ich układną
I rękę tak wyciągał jak zwykle żebraki.
Każdy dał coś z litości, lecz taki owaki
Nuż się dziwić i pytać: skąd on, jak się zowie?
Na to koziarz Melantios mówił w tej osnowie:
»Słuchajcie, dziewosłęby[8] o rękę królowéj!
Widok tego przybysza dla mnie nie jest nowy;
Widziałem, jak go świniarz prowadził przez drogę,
Lecz co zacz i skąd rodem, powiedzieć nie mogę«.
Wtem Antinoj łajaniem napadł na pastucha:
»Mów, hultaju, po co nam tego pasibrzucha
Sprowadziłeś? Czy nie dość mamy tu tych mętów,
Takich biesiadopłochów[9], żebrzących natrętów?
Czy-ć jeszcze nas tu mało, aby twego pana
Majątek zjeść z kretesem, żeś tego gałgana
Przyprowadził tu z sobą?«

Na to pastuch: »Szpetny
Język twój, Antinoju, chociaż ród tak świetny.
Któż by obcych przybyszów sprowadzał do siebie?
A jeśli ich sprowadza, to w ważnej potrzebie
Lub dla dobra ogółu: na przykład lekarza,
Cieślę, wróżbitę albo boskiego pieśniarza,
Który pieśnią nam serca krzepi i weseli.
Takich tylko się bierze, gdzie bądź by się wzięli,
Lecz dziadków nikt umyślnie nie ciągnie w swe progi.
Wszakżeś ty na Odysa sługi nader srogi,
Od innych sroższy; dla mnie tyś najsroższy może.
Jednak mało dbam o to, dopóki w tym dworze
Penelopa i syn jej śliczny władną nami«.
Roztropny mu Telemach rzekł na to słowami:
»Przestań już tę szermierkę prowadzić daremnie,
Antinoj, wiesz, jak umie dociąć nieprzyjemnie
Językiem i jak tamtym głowy poprzewracał‹‹
Rzekł i do Antinoja mowę swą obracał:
»Pięknie dbasz o mnie, pięknie, jakby ojciec wtóry,
Jeśli tego przechodnia za zamkowe mury
Chcesz grubiaństwem wypłoszyć. O, niechże bóg broni!
Raczej opatrz go, hojnej nie pożałuj dłoni.
Ni ja, ni matka moja, ni kto bądź z czeladzi
Za złe-ć tego nie weźmie: owszem, będą radzi.
Lecz darmo! To uczucie obce sercu twemu;
Wolisz sam zjeść niż kęsek ustąpić drugiemu«.
Ofuknął go Antinoj, tą mową dotknięty:
»Co tam gadasz, młokosie butny i nadęty!
Gdyby on tyle kęsów nazbierał w tym tłoku,
Tobyś my się zwolnili odeń na ćwierć roku«.
To rzekłszy spopod stołu wyciągnął podnóżek,
Na którym nogi wspierał; trząsł nim wśród pogróżek.
Lecz inni za to hojnie tkali w wór dziadowski
To mięsiwa, to chleby, i już Odys boski
Chciał wrócić i na progu zasiąść zjadłem swojem,
Gdy się ozwał stanąwszy tuż przed Antinojem:
»Daruj mi co, mój miły! Sądząc cię z postawy,
Tyś nie prostak: wyglądasz mi jak książę prawy.
Toż się pokaż szczodrzejszym dla mnie niż ci drudzy,
A ja pójdę cię sławić wszędy, gdzie lud cudzy.
Ongi i jam był szczęśliw: miałem dom i grzędę,
I dostatki – i nieraz takiego przybłędę
Opatrzyłem, bądź głodny był lub bez okrycia.
Rój sług w domu i wszystko, co szczęściem jest życia,
Miałem – a sławę bogactw kwitła moja dola.
Lecz Zeus Kronion mię zniszczył; dziej się jego wola!…«
Antinoos mu na to głosem rzekł donośnym:
»A czy nas bies opętał tym dziadem nieznośnym?…
Precz od stołu! Tam możesz na środku stać sobie!
Ruszaj! Bo Cypr i Egipt gorzkim ja ci zrobię.

A jaki dziad natrętny! Wszystkim lezie w oczy;
Każdy mu nieoględnie, co ma, w torbę tłoczy.
Nie w miejscu taka szczodrość i politowanie;
Gdy się cudze rozdaje, z kupy co zostanie?«
Cofając się Odysej rzekł mu: »O bogowie!
Z tą szlachetną postacią nieszlachetnyś w mowie!
Snadź ze swego i szczypty soli byś żałował,
Kiedyś przy cudzym stole siedząc nie darował
Biednemu ani kęska, choć stosy przed tobą«.
Na to Antinoj większą rozpalił się złobą;
Ponuro nań spojrzawszy rzekł słowa skrzydlate:
»O! co teraz, nie ujdziesz cały z izby, za te
Zuchwalstwa obraźliwe, włóczęgo plugawy!«
I cisnąwszy podnóżkiem, trafił go w bark prawy
Blisko karku; lecz Odys stał wryty jak skała:
Gwałtowna moc pocisku nic go nie zachwiała.
Li głową kiwał myśląc, jak wrogów tych zmiecie.
Wrócił na próg i usiadł, a z torbą rupiecie
Rzucił przed się, i tymi do gachów rzekł słowy:
»Słuchajcie, dziewosłęby do ręki królowéj,
A powiem wam, co serce w usta mi nasuwa:
Nie zasmuca to bardzo ni duszy zatruwa,
Jeżeli kto w obronie mienia i zagrody
Krew przelał za swe bydło albo owce trzody;
Lecz Antinoj mię pobił za ten brzuch zgłodniały,
O który tak się trapi ludzki ród nasz cały.
Lecz jeśli dla skrzywdzonych jest bóg, są Erynny –
Strzały śmierci przed żeństwem ubić cię powinny!«
Na to rzucił Antinoj odpowiedź zelżywą:
»Jedz i siedź tam lub z dworu wynoś się co żywo,
Nim mołojce wywloką-ć za ręce i nogi,
I zdarłszy z ciebie skórę, wyrzucą za progi!«
Tak mówił, a ta mowa wszystkich innych gniéwa;
Wreszcie któryś z tej gaszej rzeszy się odzywa:
»Źleś zrobił, Antinoju, ciskając w nędzarza.
Nużby to był niebianin, jak nieraz się zdarza,
Że bóg przybrawszy postać wędrownego dziada
Grody, włości przebiega i naocznie bada
Zbrodnie ludzkie i cnoty bogobojnej duszy?«
Tak mówili, lecz on to puścił mimo uszy.
Choć wzburzył Telemacha serce czyn szkaradny,
Potrząsał tylko głową milcząc, a łzy żadnéj
Nie uronił, lecz myślał o gachów zatracie.
Dowiedziała się o tym w swej górnej komnacie
Penelopa – i rzekła do białogłów grona:
»Obyż weń tak ugodził pocisk Apollona!«
Klucznica Eurynome rzekła zaś do pani:
»O! jeśli modły nasze spełnią się, to ani
Jeden z nich nie doczeka brzasku jutrzni złotéj!«
Penelopa jej na to: »Matko, te niecnoty

Wstrętne są sercu memu; każdy z nich złe płodzi,
Lecz Antinoj od wszystkich gorszy, jak śmierć chodzi.
Tam w izbie właśnie żebrak przybyły z daleka
Szedł po prośbie do wszystkich, bo mu głód dopieka –
I każdy dał coś w torbę, gdy w kolej obchodził,
A zły Antinoj w ramię stołkiem go ugodził«.
Tak mówiła królowa, w panien licznym kole
Siedząca w swej komnacie. Tymczasem na dole
Odysej się pożywiał. Onę zaś chęć zdjęła
Przywołać Eumajosa, i tak doń zaczęła:
»Śpiesz co żywo, niech do mnie przyjdzie ten podróżny:
Chcę z nim mówić, o szczegół wypytać go różny;
Może on co o chrobrym zasłyszał Odysie
Lub go spotkał: bywalcem w świecie wydał mi się«.
Na to odrzekł Eumajos, świniopas poczciwy:
»Niechby dali mu pokój te Achiwy,
Zdziwiłby cię: tak prawi pięknie i rozumnie
Już on trzy dni, trzy noce przedtem siedział u mnie,
Dokąd przybył, uciekłszy z okrętu obcego,
A jeszcze opowiedzieć nie mógł mi wszystkiego.
A jak patrzym w pieśniarza, kiedy pieśń swą śpiewa
Od bogów mu natchnioną, że pierś ci rozgrzewa,
I jak ty byś rad słuchać wciąż i w każdym czasie:
Tak ten przybysz powieścią bawił mię w szałasie.
Z Odysem, jak mi mówił, miał stosunek dawny
Po ojcu; a na Krecie mieszkał, kędy sławny
Ród Minosa. Więc stamtąd ścigan bez wytchnienia,
Dobił się do nas, straszne przeszedłszy zmartwienia.
O Odysie też słyszał, a między innemi,
Że stąd blisko na bujnej, na tesprockiej ziemi
Żyje, i skarby wiezie, bogaty ogromnie«.
Na to mu Penelopa rzekła: »Idź, i do mnie
Przyprowadź go na górę: niech sam opowiada!
A niech w dziedzińcu gachów pustuje[10] gromada,
Czy tu w izbie; to nie dziw, że tacy weseli…
Oby wrócił Odyseus, ukazał się w domu:
Wraz z synem spadłby na nich podobien do gromu!«
Gdy to mówi, Telemach naraz głośno kicha,
Aż się w izbach rozległo; ona się uśmiécha
I pastuchowi słowa posyła skrzydlate:
»Idź i sprowadź przychodnia tu w moją komnatę.
Czyś baczył, jak on kichnął, kiedym to wyrzekła?
Znak jawny, że swym cieniem śmierć gachy oblekła!
Padną wszyscy, przeznaczeń spełnią się wyroki!
Jeszcze jedno – lecz w piersi ukryj to głębokiéj:
Jeśli poznam, że człek ten mię nie oszukuje,
Chitonem go i piękną chlajną obdaruję«.

Eumajos wysłuchawszy mówiącą królowę
Poszedł i do Odysa zwrócił lotną mowę:
»Penelopa cię wzywa, Ojcze mój podróżny!
Z serca pragnie, nie gwoli ciekawości próżnéj,
Pytać się o małżonka, po którym w żałobie.
A gdy pozna, żeś ufność wzbudził jej ku sobie,
Da ci chlajnę i chiton; a właśnie-ć potrzeba
Przyodziewku, gdyż łatwiej u ludzi kęs chleba
Wyżebrać i nakarmić żołądek zgłodniałym
Odpowiedział mu Odys, w nieszczęściu wytrwały:
»Chętnie wszystko opowiem i prawdę wynurzę
Rozumnej Penelopie, Ikariowej córze,
Bom go znał, bo z nim równa przypadła mi dola.
Jednak straszy mię więcej tych gachów swawola
I zuchwałość, w żelazny strop nieba bijąca.
Ot, teraz, za cóż tamten tak mię w bark potrąca,
Przechodzącego izbę bez żadnej złej myśli?
A Telemach lub drudzy czy mi w pomoc przyszli?
Powiedz więc Penelopie: choć słyszeć mię pragnie,
Niech cierpliwie poczeka, aż słońce się nagnie
Do zachodu; o mężu wtenczas jej opowiem,
Usiadłszy przy ognisku. Lichą odzież bowiem
Mam na sobie – wszak o tym najlepiej wiesz pono.«
Skończył, a pastuch odniósł wszystko, co mówiono.
Penelopa go widząc, jak wchodził w jej progi,
Rzekła: »Czemuż sam wracasz, gdzie jest ten ubogi?
Czy się lęka zuchwalców lub czegoś się boi?
Może wstyd mu? Żebrakom wstyd ten nie przystoi«.
Na to odrzekł Eumajos, przywódca pasterzy:
»Myśl co chcesz, lecz ten człowiek mówi jak należy,
Że butnym gwałtownikom nierad włazić w oczy.
Czekaj więc, aż się Helios do morza zatoczy.
Dla cię samej, o pani, lepiej to wypadnie:
Sam na sam z nim pomówisz i wybadasz snadnie«.
Na to mu Penelopa: »Snadź u tego człeka,
Kto bądź on, rozum dobry i głowa nielekka;
Bo też nigdzie na ziemi, gdzie ludzie mieszkają,
Nie spotkać się z zuchwalszą i złośliwszą zgrają«.
Boski pastuch szedł prosto po rozmowie onéj
Między gachów, gdzie tłum ich siedział zgromadzony,
I rzekł do Telemacha po cichu, do ucha,
Z obawy, że go który z tych gachów podsłucha:
»Już odchodzę, mój drogi, do trzód, do zagrody,
By w twym i mym dobytku nie było tam szkody;
Ty zaś tutaj we dworze na wszystko uważaj,
A najlepiej na siebie: nic się nie narażaj,
Gdyż Achiwi na jakiś zamach się sposobią.
Oby Zeus ich wygubił, nim złego coś zrobią!«
Rzekł mu na to Telemach, młodzieniec przezorny:

»Dobrze, tatku, lecz na mrok poczekaj wieczorny,
A jutro nam tu hojne dostawisz obiaty;
Ja zaś z bożą pomocą wyjdę tu bez straty«.
To powiedział, a pastuch znów siadł w krześle swojem.
A gdy się już uraczył jadłem i napojem,
Poszedł do swej zagrody i trzódek z powrotem.
Świetlice i przysionki wciąż brzmiały łoskotem
Śpiewów i pląsów gości bawiących się w dworze,
Bo wieczór już się zbliżał, gasły dzienne zorze.

Przypisy

1. ↑ wnęcić się – wkraść się;
2. ↑ wdzierca – tchórz;
3. ↑ nielżywą – niekłamaną;
4. ↑ niemieszkanie – szybko, bez zwłoki;
5. ↑ Itak, Nerit, Polyktor – trzej herosi z Itaki, którzy przybyli na wyspę z Kefalenii; od Itakosa wzięła nazwę cała
wyspa; od Neritosa – góra Neriton; od Polyktora – miejscowość Polyktorion;
6. ↑ boginkom – tu raczej: nimfom źródła;
7. ↑ Argos – imię oznaczające szybki lub gończy;
8. ↑ dziewosłęby – zalotnicy, lub swaci (w tradycji staropol.);
9. ↑ biesiadopłochów (neologizm) – psujących nastrój biesiady;
10. ↑ pustuje – dokazuje, zabawia się;