Odyseja – XVIII

Walka na pięści Odyseusza z Irosem

Wtem nadszedł zwykły żebrak, w mieście dobrze znany,
Gdyż żebrał tam od dawna, żarłok zawołany,
Wiecznie głodny i opój, przy tym niedołężny,
Wątłej siły – na oko chłop rosły i mężny.
Nazywał się Amajos; tak zwała go matka,
Irosem zaś przezwała uliczna czeladka,
Gdyż często do posyłek dawał się on użyć.
On to wszedł i Odysa chcąc z domu wykurzyć,
Począł go lżyć słowami, grubiaństw mu nie szczędził:
»Precz mi stąd, jeśli nie chcesz, abym cię przepędził!
Patrzaj, jak każdy z gości na mrugi mi każe[1]
Wywlec cię, a ja przecież na to się nie ważę;
Precz zatem, albo zmusisz dołożyć kułaka!«
Odys zaś rzekł, ukosem zmierzywszy żebraka:
»Nigdym cię nie obraził uczynkiem ni słowem;
Nie zajrzę, choć z najsutszym odejdziesz obłowem:
Ten próg obu nas zmieści. Tobie nie przystoi
Zazdrościć cudzych datków! Znać to z miny twojéj,
Żeś dziad, jako ja, taki. A komu bóg szczęści,
Ten bogaty; więc po cóż wyzywasz na pięści?
Choć ja stary, lecz gniewu nie umiem hamować:
Mógłbym pierś ci lub gębę juchą zafarbować
I nazajutrz przyszedłbym siedzieć tu w spokoju;
Ty zaś już byś nie wrócił pewno po tym boju
Siadywać popod drzwiami dworu Laertiada!«
Na to mu z wściekłą złością Iros odpowiada:
»Co ten żebrak językiem i kłapie, i kłapie
Jak baba przy kominie! Oj że, jak cię złapię,
Kułakami obłożę, aż wyskoczą usty
Wszystkie zęby z paszczęki, ty kabanie[2] tłusty!
Opasz się[3] – przy tych świadkach wychodź na kułaki!
Zobaczym, czy młodemu oprze się dziad taki!«
Tak kłócili się z sobą w drzwiach, na progu lśniącym
Dziady, mierząc się wzajem wzrokiem pałającym.
Świętej mocy Antinoj usłyszał ich kłótnię
I rzekł do towarzyszy, śmiejąc się okrutnie:

»Nigdyśmy jeszcze takiej nie mieli zabawy,
Zsyła nam ją widocznie jakiś bóg łaskawy,
Uwierzycie-ż, że Iros z tym drugim przybłędą
Wyzwali się na pięści i wnet się bić będą?
Chodźmy szczuć ich nawzajem«.
Gachy parskli śmiechem
I zerwawszy się z krzeseł, skoczyli z pośpiechem,
Aby kołem otoczyć te obdarte dziady;
I Antinoj tak mówił do gachów gromady:
»Słuchajcie mię, druhowie! Widzicie tam ano
Kozią kiszkę[4], krwią zsiadłą i tłuszczem nadzianą,
Jak się smaży na węglach dla nas do wieczerzy?
Owoż wygrywający jeden z tych szermierzy
Może przyjść, wybrać kiszkę podług woli swojej
I zawsze jadać z nami. Lecz już nie postoi
W tych progach odtąd inny z natrętnych żebraków!«
Te słowa Antinoja ujęły junaków.
Chytrze im na to Odys rzekł: »O przyjaciele!
Jam już stary, jam w życiu bied doznał tak wiele!
Mogę-ż z młodszym się mierzyć? Cóż robić, gdy trzeba?
Głodny zniesie i kije dla kawałka chleba.
Więc zgoda! Wprzódy jednak każdy z was przysięgnie,
Że mnie zdradliwą pięścią wśród walki nie sięgnie,
Ażeby Irosowi dopomóc w wygranej«.
Rzekł, i wszyscy przysięgli, a gdy wymaganej
Uroczystej już zadość stało się przysiędze,
Telemach pośród rzeszy rzekł w świętej potędze:
»Przychodniu! Jeśli sił ci starczy i odwagi,
Wyrzuć go, od Achiwów nie bój się zniewagi.
Kto by cię wyciął, miałby z nami do czynienia;
A jak mniemam, jednego sposobu myślenia
Wraz ze mną, gospodarzem, są rozumne głowy
Antinoj i Eurymach«.
Do tej jego mowy
Przychylili się wszyscy. Odysej tymczasem
W pół się opiął z łachmanów ukręconych pasem,
Odsłaniając potężnie uda, bark szeroki,
Pierś, ramiona żylaste – gdy lekkimi kroki
Zbiegła k’niemu Atene i postać mu całą
Zolbrzymiła. W podziwie wszystko nań patrzało,
Aż niejeden się zwrócił mówiąc do sąsiada:
»Iros licha napytał! Oj, będzież mu biada!
Patrz – staruch jakie uda odsłonił potężne!«
Irosowi zaś serce tłukło się niemężne,
Lecz mu pachołcy gwałtem, choć jak się szamotał,
Pas włożyli. Na całym ciele on dygotał.
Więc Antinoj go łajał słowami bez braku:
»Po coś ty się urodził, chełpliwy junaku,

Kiedy trzęsiesz się wszystek przed staruchem onym,
Bezsilnym, cierpieniami żywota zjedzonym?
Zapowiadam ci tedy, i to cię nie minie,
Że jeśli on silniejszy, pokona cię ninie,
Wsadzę cię na łódź czarną wyślę na ląd stały
Do Echeta[5] – a złośnik to zapamiętały,
Ma zwyczaj, kogo złapie, kaleczyć okrutnie;
Więc niechybnie i tobie nos i uszy utnie,
A wyrwany człon męski psom da, aby zjadły.«
Rzekł, a wszystkimi członki drżał Iros wybladły,
Wleczon w szranki. Więc obaj wznieśli już ramiona,
Lecz Odysowi myśl ta przyszła rozdwojona:
Czy ma go palnąć z góry, ducha zeń wypędzić,
Czy na ziemię zwaliwszy, życie mu oszczędzić?
To ostatnie za lepsze w tym razie uznaje;
Inaczej podejrzewać mogliby Achaje.
Więc obaj wpadli na się. Iros w prawe ramię
Uderzył Odyseja, a ten mu kość łamie,
Palnąwszy w kark pod uchem, aż krew buchła z gęby.
Z krzykiem runął na piasek, dzwoniły mu zęby,
Nogi ziemię kopały. Gachowie weseli
Wznieśli ręce i wraz się do rozpuku śmieli.
Zaś Odys go za nogę przez całe podwórze
Przewlókłszy aż do bramy, posadził przy murze,
Opierając plecyma, w garść mu kostur włożył,
Mówił doń, i lotnymi słowami dołożył:
»Siedźże tu, abyś świnie i psy stąd odganiał,
A biednym, gdy tu przyjdą, wstępu nie zabraniał;
Inaczej, co gorszego spotka cię, nędzniku!«
Powiedziawszy to, torbę z łatami bez liku
Znów wdział na grzbiet, a torba na sznurku wisiała,
I tak wrócił na próg swój. Aż tu zgraja cała
Gachów, śmiejąc się wdzięcznie, szła doń z powitaniem:
»Oby Zeus i bogowie hojnym zmiłowaniem
Dali-ć wszystko, co pragniesz. Zeus pewnie wysłucha
Za to, żeś nas od tego zbawił pasibrzucha,
Którego do Echeta wnet wyszlem na łodzi –
Król ten ludziom okrutny i jemu dogodzi!«
Tak życzyli. Odysej wielce się radował
Z tych życzeń, zaś Antinoj już mu przygotował
Sporą kiszkę: krwią była i tłuszczem nadziana.
Amfinom dał dwa chleby, po czym z roztruchana
Złotego przepijając, te słowa doń rzecze:
»Pozdrowienie ci, stary, nieznany człowiecze!
Obyś lepszą miał dolę choć na przyszłe lata:
Brzemię wielkiej niedoli teraz cię przygniata«.
Odrzekł mu na to Odys, mąż w fortele płodny:

»Amfinomie! Tyś ojca swojego syn godny,
Bo masz rozum, a sława dobiegła aż do mnie,
Że Nisos Dulicheński bogaty ogromnie
I poważan u swoich – takiego rodzica
Będąc synem i ciebie uprzejmość zaléca.
Więc słuchaj, a co powiem, niech pamięć zatrzyma:
Nic słabszego od człeka na ziemi tej nié ma;
Słabszy od wszystkich istot, co po świecie chodzą,
Nie myśli, że weń kiedyś nieszczęścia ugodzą,
Póki bóg daje dzielność i dobrych nóg parę.
Lecz gdy bóstwa nań spuszczą cierpienia za karę,
To choć z opornym wstrętem, znosi je, jak umie;
Taka bowiem jest zmienność w tym ludzkim rozumie…«
Wtem Atene, bogini, wzbudziła natchnienie
W sercu Penelopei, Ikariosa córy,
Że gachom się ukaże, znijdzie do nich z góry,
By serca gachów żądzą na nowo rozpalić,
A w małżonku i synie dla się cześć ustalić
Większą jeszcze, niż miała. Z uśmiechem udanym
Rzekła więc swym niewiastom, wkoło niej zebranym:
»Eurynomo! Jam nigdy nie pragnęła bardziéj,
Niż teraz, iść tam do nich, choć nimi się gardzi:
Gdyż synowi mam szepnąć coś, co go ocali,
Aby się od tych gachów trzymał jak najdalej,
Bo choć w ustach tych słodycz, w sercach siedzi zdrada!«
Eurynome klucznica na to odpowiada:
»Roztropne twoje słowo! Mówisz wyśmienicie!
Idź więc i powtórz mu to wszystko, moje dziecię!
Lecz wprzód opłucz się, namaść maściami wonnymi:
Nie Iza z twarzą spłakaną stawać tam przed nimi.
Łzami popsułaś sobie kwitnące jagody –
A przecież syn twój wyrósł, doczekał się brody:
Takim jest, jak u bogów sobieś wymodliła!«
Penelopa jej na to: »Eurynomo miła!
Nie troskaj się ty o mnie i nie radź z przyjaźni,
Abym ciało maściła i poszła do łaźni.
Wszak bogi mię olimpscy dawno oduczyli
Dbać o płci mej ozdoby, jak raz od tej chwili,
Kiedy mąż mój odpłynął. Owszem, Hippodamię
I Autonoe[6] przyzwij, niech mi dadzą ramię,
Gdy tam pójdę, bo wstydem spłonęłabym cała,
Gdybym się sama jedna gachom ukazała«.
Na ten rozkaz z komnaty wybiega klucznica
Wołać panny i pośpiech każdej z nich zaléca.
Lecz bogini Atene myśl powzięła inną:
Penelopie zesłała drzemkę dobroczynną;
Sen ją zamroczył i padła już ubezwładniona
W krzesło, i już bogini tchnęła jej do łona

Boski czar, aby wzbudzić w Achiwach zdumienie.
Jej lice w ambrozyjne ubrała promienie –
Kytera z takich wdzięków wieniec ma uwity,
Kiedy w pląsy się puszcza ze swymi Charyty.
Przy tym wzrost jej i postać dała okazałą,
W bielsze niż kość słoniowa oblokła ją ciało.
Co sprawiwszy, bogini znikła. A tymczasem
Pięknoramiennych panien dwie wpadło z hałasem
Do świetlicy. Z snów słodkich ocknięta królowa,
Przetarłszy dłońmi oczy, wyrzekła te słowa:
»Mnie smutną ukołysał sen słodki tak błogo!
Oby Artemis śmiercią tak samo niesrogą
Zabiła mię tu zaraz, bym w żalu ustawnym
Nie mamiła żywota po mężu mym sławnym,
Który cnót blaskiem gasił achajskich herojów«.
Powiedziawszy to, zeszła z swych górnych pokojów;
Nie sama: dwie panienki tuż przy sobie miała.
Więc gdy się zgromadzonym gachom ukazała,
Wstrzyma się w świetnym progu świetlicy sklepionéj,
Na twarz od głowy spuszcza srebrzyste zasłony,
A dwie panny stanęły po każdym jej boku.
Gachom nogi zadrżały, tyle w niej uroku,
I każdy chciałby łoże podzielać królowéj.
A wtem ona do syna rzekła tymi słowy:
»Synu, mój! Coś twój umysł i wola się chwieje!
Małym będąc, robiłeś większe mi nadzieje,
A teraz, kiedyś podrósł, wyszedł na młodziana,
I każdy w tobie widzi całą gębą pana,
Nawet obcy się dziwią twej dziarskiej postaci –
Czemuż zdrowy rozsądek u ciebie nie płaci?
Jakąż zgrozę spełniono tu w twej obecności?
Tyżeś dał sponiewierać jednego z twych gości?
Jak to? Gość, który w domu naszym się znachodzi,
Obelgi miałby doznać? O! to nie uchodzi!
Na ciebie hańba spadnie, ludzie tobą wzgardzą!«
Na to roztropny młodzian: »Matko! o, i bardzo
Twoje to oburzenie czuję i rozumiem,
A chociaż od dobrego złe odróżnić umiem,
Mogę-ż w każdym zdarzeniu iść drogą rozsądku,
Gdy mię tak oszołomił wróg pełen zawziątku,
Owe gachy spiknięte, a mnie nikt nie broni?…«
O tym z sobą mówili – i po tej rozmowie
Tak się do Penelopy Eurymach ozowie:
»O mądra Penelopo! Gdyby cię widziano,
To wszyscy z jazyjskiego Argos[7] jutro rano
Zbiegliby się achajscy tutaj zalotnicy
Na gody: bo gdzie równej tobie krasawicy

Co by ci kształtem, wzrostem, rozumem sprostała?«
Mądra mu Penelopa tak odpowiedziała:
»Eurymachu! Mnie bóstwa wdzięków mych i krasy
Pozbawiły od dawna; jeszcze w owe czasy,
Gdy z Argami małżonek mój poszedł pod Troję;
Niechby wrócił, mnie nędzną wziął pod skrzydła swoje,
Dopieroż bym jaśniała sławą mej piękności!
Teraz jęczę, na ciągłe wydana przykrości,
Odkąd on mię na brzegu przed samym rozstaniem
Wziął za rękę i słowa te rzekł z pożegnaniem:
– Nie wszyscy ci pancerni męże, droga żono,
Którzy idą na Ilion, powrócą tu pono.
Bo i Trojańcy w boju dzielnie, jak słyszałem,
Robią kopią, miotają z łuków celnym strzałem,
Toż lotnym toczą koniem, a dziarskie to zwiérzę
Zwykło dawać zwycięstwo w chwiejnym bitwy wirze.
Przeto nie wiem, czy bóg mię stamtąd przyprowadzi,
Czy tam liszy[8]? Więc głowa twoja niech tu radzi:
W domu miejże o ojcu, o matce staranie
Jak dotąd, a tym więcej, jeśli mnie nie stanie.
Gdy zaś syn nasz dojrzeje, wyjdzie na człowieka,
Idź za mąż – twoja nad nim skończy się opieka. –
Tak mówił, i już teraz spełni się to wszystko:
Idzie noc, w której wstrętne dla mnie weselisko
Czeka mię z woli Zeusa ciężko nawiedzoną.
A jednak gorszym bólem przeszywa mi łono
Ten zwyczaj niebywały między zalotniki,
Dawniej, kto się dobijał uczciwej podwiki[9],
Córy ojca zamożnego, wysadzał się na to,
By dom zasilać wołmi, trzodą nierogatą,
A narzeczonej hojne upominki składać;
Nie śmiał cudzego mienia marnować i zjadać«.
Tak rzekła, a w Odysie cieszyła się dusza,
Że im dary wyłudza i oczy zaprósza
Słodką mową, choć w sercu myślała inaczéj.
Antinoj, syn Epeja, tak jej to tłumaczy:
»O córo Ikariosa, cna Penelopejo!
Przyjm tylko te podarki, które wraz pośpieją
Znieść Achiwy; odmówić nie mogłabyś przecie,
My zaś nie ustąpimy z miejsc tych za nic w świecie,
Póki mężem twym który Achiw nie zostanie«.
Mowa ta w zgromadzeniu znalazła uznanie.
W skok też keryksów do dom po podarki słano:
Od Antinoj a szatę cudnie wyszywaną
Przyniesiono, dwanaście w niej złotych pętliczek;
Od Eurymacha przyszedł piękny naszyjniczek
Szczerozłoty, z bursztynem, co jak słońce lśniący;
Od Eurydama parę kolców wniósł służący:

Misternej to roboty, trójgwiezdne wisiory;
Zaś od Pejsandra, syna króla Połyktory,
Łańcuch jej przyniesiono na szyję ozdobny.
Zgoła każdy z nich złożył podarek osobny.
Znów wróciła do górnych komnat boska pani,
A panny upominki niosły dane dla niéj.
Gachy zaś do swych pląsów i śpiewek wrócili,
Aż i wieczór ich zastał na tej krotochwili.
A gdy wesołych nocne ogarnęły cienie,
W izbie wnet w trzech kagańcach wzniecili płomienie
Świecące im dokoła, w które pęk smolaków
I drzazg, miedzią naciętych z wysuszonych pniaków,
Narzucali na ogień. Służebne zaś panny,
Gdy gasnął, rozniecały ogień nieustanny.
Do nich to boski Odys zwrócił swoją mowę:
»Nieobecnego pana dziewki Odysowe!
Idźcie stąd, przy królowej siedzieć wam w komnacie.
Tam wasze miejsce; panią rozweselać macie
Albo kręcić wrzeciono, lub też czesać wełnę.
Ja zaś o tych kagańcach staranie zupełne
Chcę tu mieć, choć do rannej zostaliby zorzy.
Do trudów jam nawykły, mnie to nie umorzy«.
Dziewki w śmiech i po sobie zerknęły z ukosa,
Aż Melanto, rumiana córeczka Doliosa,
Pod okiem Penelopy od dziecięcych latek
Wyrósłszy, jak jej własny pieszczony gagatek
(A jednak obojętna na płacz opiekunki,
Tajemne z Eurymachem miewała stosunki),
Ona więc na Odysa napadła i łaje:
»Przybłędo! Tobie we łbie klepki nie dostaje,
Że na noc do gospody albo ciepłej kuźni
Nie idziesz, a tu wlazłeś, gdzie panowie różni
A dostojni się bawią, a tak hardo przy tym
Gadasz tu! Znać po tobie, że musisz być spitym
Lub frant jesteś. Widocznie przez ciebie coś gada:
Czy pycha z pokonania Ira, tego dziada?
Waruj się, by ktoś tęższy mię wyzwał na rękę!
Nuż trafisz na pięść twardą: zgruchocze ci szczękę
I za progi wyrzuci, oblanego juchą!«
Gniewnie spojrzał Odysej i wraz odparł sucho:
»Ej, nie bresz[10]! Bo Telemach, niech powiem mu słówko –
Patrz, tam stoi – a w puch cię zrąbie, pokojówko!«
To rzekł i tak przestraszył białogłowy one,
Że z izby precz uciekły jakby oparzone,
W przekonaniu, że Odys nie żartował z nimi.
On zaś przed kagańcami stał zapalonymi
I ogień utrzymywał; lecz inne w nim wrzały
Myśli, które niebawem czynem stać się miały.

Atene, znów folgując gachom, choć zbyt hardzi,
Podszczuła ich do szyderstw, ażeby tym bardziéj
Rozjątrzyć na nich duszę Odysa, już wściekłą.
Jakoż mu Eurymacha słowo dość dopiekło,
Które rzekł, aż parsknęła śmiechem ich gromada:
»Słuchajcie, dziewosłęby królowej (powiada),
A ogłoszę, co z głębi do ust mi się ciśnie:
Jakiś bóg tego człeka przysłał tu umyślnie;
Bo ta jasność w tej izbie, jeśli wzrok nie zwodzi,
Nie od ognia, od jego łysiny pochodzi«.
Po czym się do Odysa zwracając: »A nużby
Wziąć ciebie za parobka? Czy zdasz się do służby
Gdzie tam na wsi? A dobrym mytem bym nagrodził:
Sadziłbyś cień dające drzewa, płoty grodził,
Strawę, wino dostaniesz, co dzień będziesz syty,
Przyzwoicie obuty i dobrze okryty.
Aleś ty do niczego! Bąki tylko zbijać!
Leniuch! Po okolicy wolisz się uwijać
I pakować w żarłoczny kałdun chleb dziadowski!«
Na to mu odpowiedział Odysej, mąż boski:
»Trzeba nam, Eurymachu, pójść o zakład z sobą!
Kiedy dzień bywa długi, tak wiosenną dobą,
I na łące z kosami obydwaj stanąwszy,
Spróbować się na kośbę, nic w usta nie wziąwszy,
Od świtu aż do nocy, ciągle w pracy krwawej,
Póki by sianożęci starczyło i trawy.
Albo niechbym miał w pługu tęgich wołów parę,
Zażywnych, mocnych, równą trzymających miarę,
Jednolatek, do orki co się już wprawiły,
Łan przy tym, gdzie by lemiesz snadno krajał bryły:
Zobaczyłbyś, czy umiem orać proste skiby!
Lub żeby bóg dał wojnę, poszedłbym bez chyby[11],
Zbrojny tarczą i dwoma oszczepami w dłoni,
I hełmem pięknie kutym ze spiżu na skroni –
A widząc mię na harcu i zawsze na przedzie,
Nie urągałbyś memu brzuchowi i biedzie.
Ale pychą nadęty, z sercem nieużytem,
Mniemasz się być potęgi i dzielności szczytem,
Że siedzisz wśród tej zgrai odwagi wątpliwéj.
O! gdyby na swą ziemię wrócił Odys żywy,
Wnet te drzwi, choć szerokie i stoją otworem,
Zmykającemu ciasnym byłyby wątorem[12]!«
Na te słowa zawrzało serce w Eurymaku,
Gniewnie pojrzał i rzekł doń: »Dam ja ci, żebraku!
Zaraz weźmiesz zapłatę za harde gadanie
I za mężów dostojnych nieuszanowanie.
Czyżeś wińskiem się upił, czy tak ze zwyczaju,

Co ślina ci przyniesie, bajesz, hardy baju?
Czy ci łeb się zawrócił, żeś zbił Ira, dziada?«
Rzekłszy, chwycił za stołek – wżdy Odys przypada
Do kolan Amfinoma, chroniąc się pocisku
Eurymacha; zaś stołek, lecąc, trafił w ścisku
Cześnika w prawą rękę, aż mu dzban z łoskotem
Wypadł, a on sam na wznak przewrócił się potem.
Gachowie na to wszczęli tumult w izbie całej,
I mówili – ich słowa wkoło obiegały:
»O! bodaj ten włóczęga pierwej kark był skręcił,
Nim przyszedł do Itaki i do nas się wnęcił,
By wzniecić taki rozruch! My się tu kłócimy
O dziada! Czy już nigdy spokojnie nie zjemy?
Snadź górę u nas wzięła niezgoda przeklęta!«
Wtem Telemach głos zabrał i rzekła moc święta:
»Szalejecie, to nie dziw: sytych i opiłych
Jakiś demon podszczuwa do kłótni niemiłych;
Więc po tłustej wieczerzy iść wam spać do domu,
Kto ma chęć, gdyż nie bronię siedzieć tu nikomu«.
To rzekł, a oni wargi przygryźli w podziwie,
Że tak mówił stanowczo i tak natarczywie –
Gdy Amfmom do tłumu rzekł zgromadzonego,
Nisa syn, z Aretiadów[13] rodu królewskiego:
»O druhowie! Telemach sprawiedliwie gada!
Niech się nikt nie obraża ani z nim ujada!…
Ani też napastuje tego wędrownika,
Ni bądź kogo tu w domu Odysa władnika!
A teraz lejcie wino ofiarne w te czasze:
Bogom strząśniem i pójdziem spać na leże nasze.
Ten zaś człowiek zachoży niechaj tu zostanie;
Telemach o swym gościu będzie miał staranie«.
Skończył, a mowie jego przyklasnęła rzesza.
Tymczasem Mulios wodę z winem w krater miesza;
On, wiernek[14] Amfinoma i keryks z Dulichu,
Wszystkim wino podawał po pełnym kielichu.
Strząsnąwszy kilka kropel w cześć bogom, gachowie
Pili wino, dające wesołość i zdrowie.
Więc obiata spełniona, pragnienie zgaszone
I poszli na spoczynek, każdy w swoją stronę.

Przypisy

1. ↑ na mrugi mi każe – nakazuje mrugnięciem;
2. ↑ kaban (ukr.) – wieprz;
3. ↑ opasz się – zawodnicy przed walką przywdziewają pasy;
4. ↑ kozia kiszka – nagroda dla zwycięzcy w zapasach;
5. ↑ do Echeta – Echetos, okrutny król Epiru, który okaleczał swych gości; postacią Echetosa straszono dzieci;
6. ↑ Hippodamia i Autonoa – dwie ulubione, najwierniejsze służebne Penelopy;
7. ↑ z jazyjskiego Argos – z Peloponezu;
8. ↑ liszy – zgubi;
9. ↑ podwiki – kobiety;
10. ↑ nic bresz – nie kłam;
11. ↑ bez chyby – szybko, niechybnie, na pewno;
12. ↑ wątorem – wąskim przesmykiem, przejściem;
13. ↑ z Aretiadów rodu… – syn Nisosa, władcy z potomstwa Aretesa;
14. ↑ wiernek – wierny, zaufany (wyraz utworzony na wzór słowa: giermek, neologizm);