Nastało lato…Odrazu gdy zaczynały sie wakacje, jezdziłam do Cioci. Było tam pieknie, do okoła otaczaly nas piekne bloki, parki w ktorych znajdowały sie wymyslne fantanny, obraz otaczajacy mnie byl nie do opisania. Gdy byłam dzieckiem razem z kolegami i kolezankami z tamtych lat bawiliśmy sie niekiedy w ruinach starego kościoła farnego stojącego w centrum miasta. Było to oczywiście zabronione ze względów bezpieczeństwa. Jednak dreszczyk emocji związany z odkrywaniem nowego, z bespośrednim kontaktem z minionymi czasami powodował, że było to nasze ulubione miejsce zabaw. Niekieby musieliśmy uciekać przed dozorcą, ale nigdy nie zatrzymało to nas przed powrotami w to miejsce. Dla sześciolatka taka budowla była wręcz przytłaczająca swym ogromem, a każdy zaułek był obietnicą odnalezienia skarbu. Dla mnie jednak już wtedy były ważne odzczucia wizualne związane z tą budowlą. Pewnego dnia zauroczyła mnie scenka, którą będę pamiętał do końca życia. Otóż w tych ruinach rosły sobie drzewa. Jedno z nich małe nieporadne przycupneło przy ogromnym filarze, który niegdyś podtrzymywał sklepienie tej świątyni. Proporcje tych dwóch rzeczy były wprost nieralne. Dodatkowy klimat tworzyło światło malujące pięknie tę scenę delikatnymi cieniami. Czułam się wtedy taka bezpieczna. Dziś mam 14 lat nie bawię się w tym kościele i tylko wspominam jak było przyjemnie.