Odpowiedź na ankietę „Przeglądu Warszawskiego”
Jako autorowi, którego utwór sceniczny grany jest właśnie na scenie Teatru Narodowego, nie łatwo mi jest zabierać głos w ankiecie mającej wyjaśnić domniemany charakter i artystyczne zadanie tej sceny, gdyż mogą być przez złośliwych pomówiony o pochwałę swej wytwórni. Zabieram jednak głos, ażeby spełnić życzenie Szanownego Redaktora wielce zasłużonego organu.
Ankieta, choć tak żywotna i potrzebna, jest nieco spóźniona. „Wyprzedził ją pewien rodzaj plebiscytu publiczności, która przestrogami krytyków warszawskich nie dała się odstraszyć i odpędzić od podwoi Teatru Narodowego w czasie wystawiania Don Juana Zorilli. Sądzę, iż publiczność szukała w tej sztuce jakiegoś dla siebie pokarmu duchowego, znalazła tam zagadnienie zbrodni i kary, sąd nad pewnymi problemami, recytację cudnego wiersza Miłaszewskiego i artystyczną wystawę. Szły i szły do teatru jakieś tłumy nieprzebrane — studenci, szwaczki, kolejarze, tramwajarze, rzemieślnicy, urzędnicy, robotnicy.
Teatr Narodowy winien być właśnie świątynią dla takich tłumów. Dla kogoś przecie ta mównica artystyczna być musi. Czyż ma to być tylko miejsce spotkania publiki premierowej, złożonej z ludzi bogatych, ze znudzonych wszystkim snobów, którym nic już w Europie i w Ameryce nie jest dziwne i którzy tuż po premierze czekają na drugą, bardziej pikantną?
Teatr Narodowy winien mieć na oku te szerokie masy inteligencji spracowanej wielkiego miasta, która wszystkiego pożąda umysłem zgłodniałym i sercem spragnionym, a która „nigdzie nie jeżdżąjąc, tu się pasie na dziedzinie jako w lesie zając”.
Nie znaczy to wcale, iż ma on być teatrem popularnym. Teatr Narodowy winien dawać dzieła wielkiego natchnienia, swoje przede wszystkim, a jeśli swojskich nie stanie, obce dzieła geniuszów. Dzieł dramatycznych polskich nie bardzo starczy, dzieł dramatycznych polskich, które by nowoczesnego człowieka do teatru siłą swą niewoliły, a odwracały od obcej rewolucyjnej trucizny. Słowacki, Fredro, Wyspiański — są to genialni poeci minionego czasu, twórcy wielkiego stempla . okresu niewoli. Któż dziś będzie opłakiwał naprawdę, sercem czującym, niedolę Samuela Zborowskiego, opiewaną najcudniejszymi pod słońcem wierszami? Kto może szczerze przeżywać perypetie uczuciowe Wesela albo Wyzwolenia? Kogo zadowoli zupełnie Pan Jowialski? Jest to uczuciowa przeszłość, duchowy czas miniony.
Nie znajdując w utworach pisanych dla sceny spraw ducha wiecznie żywych, nie umierających nigdy, zrozumiałych równie dla nas, jak dla wszystkich ludzi na świecie, należałoby może grać Odą do młodości, błogosławieństwo wichrów z Beniowskiego, List do autom Trzech Psalmów i odpowiedź tamtego, niektóre sceny z Nieboskiej komedii, Przez zagony, przez pole… Lenartowicza itd. Możliwości takiej gry widziałem na ostatnim popisie zespołu „Reduty”, gdzie wzruszenie religijne, natchnienie muzyczne i słowo wieszcze splatało się w jednię z ruchem i gestem, tworząc zadatki sztuki nowej, jeszcze nie znanej na świecie. Oda do młodości albo Do przyjaciół Moskali to utwory, które mogą być grane jako wstrząsające misterium.
W nowoczesnym teatrze obniżone jest i niemal znieważone — słowo. Na przedstawieniu Cyda w przekładzie Wyspiańskiego aktorka, wygłaszająca przedmowny wiersz Morsztyna, wiersz żelazny, o wspaniałej potędze, wypowiedziała go w sposób potworny, domagający się kary publicznej. Tymczasem ani jeden „krytyk” nie zwrócił na to uwagi. Ideał niezapomnianego kunsztu recytacji wiersza mam we wspomnieniu młodości, gdy miałem szczęście słyszeć Józefa Rychtera. Do tego wysokiego artyzmu trzeba wrócić i dążyć.
[1925]