zacząłem — daj, Panie Boże, [szczęśliwie!] — tamże w Olszówce Sejm w Warszawie był. Tego roku w Wielkiej Polszcze droży [z] na była wielka dla nieurodzaju jarzyny, z której racyjej i w Warszawie zdrożało bardzo. O Czym ja dowiedziawszy się kazałem naładować dubas jęczmieniem i grochem, na którym poszedłem sam, i zarwałem przecie piniędzy od Wielgopolaków in Maio. Tylko że już było późno; gdybym był tygodniem trochę pospieszył, póko nie tak nawieziono, wziąłbym był za korzec altero tanto. Eodem anno Stanisław, margrabia pińczowski, w Lublinie na deputacyjej umarł, mnie w wielkim kłopocie zostawiwszy ratione dzierżawy dóbr margrabskich, o czym niżej. Wiele ludzi cieszyło się z jego śmierci, ale i ja nie bardzom go żałował, bo był — P. Boże mu odpuść! — człowiek chytry, nieszczery, słowa nie trzymający i nieprawdą się bawiący; kiedy co zełgał, jakby się najlepiej najadł. I dlatego nie żałowałem go, choć umarł, supponendo, że succedaneus, brat jego Józef, będzie inakszej kategoryjej, bo się widział stateczny i dobrej natury; ale, widzę, takem się zawiódł na nadziei jako owa baba, co Pana Boga prosiła o lepszego pana, a coraz to jeden po drugim gorszy następował. Powróciwszy z Warszawy, począłem się gotować do Gdańska i bardzo tęskniłem ze zbożem , które mi się w śpiklerzach bardzo grzało i ustawicznie było trzeba koło przeróbki pracować; ale że wódy nie było, musiałem czekać i wszyscy aż ad Septembrem. Kiedy następował czas pożądanej naszej ekspektatywy, zachorowałem bardzo 30 Augusti w dzień czwartkowy. A przypadła mi ta choróbka z przepicia, dla nieszczęśliwej kompanijej, która mię zawsze do tego przywodziła, bo z swojej dobrej) wolej nie pamiętam, żebym się kiedy upieł, jako znam takich niektórych; ale kiedy albo mnie kto rad szczerze, albo ja też komu, a osobliwie kocha- ” nemu jakiemu konfidentowi, to wtenczas naszqj mody polskiej niepodobna nie obserwować. Zapadłem tedy tak periculose, żem zaraz i ludzi nie znał, g[dyż] maligna [mię] wzięła. Co tam ze mną robili medycy, nie wiem; sufficit, że zdesperowali i rozgłosili, że bardzo źle i niepodobna convalescentia. Tymczasem woda poczęła przybierać; przybiega stróż szpichlerzowy dając znać, żeby posyłać do ładowania, a ja o świecie nie wiem. Kazała mu tam żona gdzieś pojechać do nieszczęścia; pojechał, bo żadnego nie było podobieństwa, aby Bóg miał ze mną takie dziwy uczynić, w momencie; prawie, jakie uczynił. Tak się rzecz ma: Kiedy już w owej ciężkiej malignie leżąc [od] 30 Aogustt, ze czwartku na piątek przede dniem [septi]ma Septembris, to jest w wigiliją Narodzenia Najświętszej Panny, jak we śnie w gorączce leżącego trzasnęło mięcoś za ramię mówiąc te słowa: „Owo Antoni nad tobą stoi!” Obrócę się do ściany, aż stoi zakonnik in habitu Minorum sancti Francisci. Patrzę nie mówię nic; on też nic. Świeca się tam w kącie świeci; ludzie, poturbowani koło mojej usługi, już też posnęli. Lecz już ku dniowi owo trzaśnie mię. Było mi jak we śnie, ale od trząśnienia zaraz jużem się czuł, żem na jawie, jużem był przy dobrej pamięci, jużem się i w tym rektyfikował, że ja tą chorobą złożony, już mi i to w dobry rozsądek weszło, co się ze mną dzieje, lubom przedtem o sobie nie pamiętał. I tak sobie myślę, że to jakiegoś do mnie zakonnika przysłali, jako zwyczajnie do chorego; aż owa osoba rzecze: „Pilnowałem cię szczerze od przeszłego czwartku: nie bójże się już, a wstań!” Jakaś mię radość ogarnęła i wpadło mi na myśl, że to już nie prosty ksiądz, ale musi być osoba święta. Porwę się chcąc mu do nóg upaść, zawoławszy wielkim głosem: „Święty Ojcze!” Stoczyłem się z łóżka. Usłyszeli wszyscy owo zawołanie, przypadli z świecą, aż ja pytam: „Gdzie poszedł?” Rozumieją, że to w gorączce czynię; mówią do mnie: „O kogóż pytasz? Nie byłci tu nikt u ciebie.” Ja mówię: „Był. Czy oczu nie macie?” A wtem usiadłem już nie na łóżku, ale na stołku. Rzecze moja pani: „Wołaj Kazimierza!” Przyjdzie cyrulik, pomaca pulsów: gorączki nie masz i jakoby nigdy nie była. Ja też dopiero obaczywszy się i odpocząwszy trochę poklęknąłem, pierwej dzięki czyniąc, Panu Bogu i św. Antoniemu, a potem wstawszy począłem im to powiedać. Cum stupore dziwowali się wszyscy; jedni wierzyli, że tak [się] stało, drudzy też nie dowierzali. Nawet sam cyrulik supponebat, lubo widział, że już gorączka totaliter odstąpiła, że przecie jeszcze jakąś debilitatem mentis zostawiła. I tak się zabawiają ze mną, aż ja mówię: „Widzę, że mi wińszujecie i cieszycie się z konwalescencyjej, a nie pytacie, jeżelibym też co zjadł; namorzyliście się mnie dosyć przez te dni choroby mojej.” Porwie się żona: „Zaraz, zaraz” — i pyta się mnie, do czego mam chęć. Powiedziałem: „Go dacie, to będę jadł z wielką ochotą.” Radzą, co by gotować; to nie, to nie, aż cyrulik rzecze: „Możeć to z masłem, choć wigilija,” Spytam: „Do czego wigilija?” Powiedzieli, że do Najświętszej Panny, . Zdumiałem się, bom nie rozumiał, żebym tylo dni miał chorować, i mówię: „Nie będę ja z masłem jadł,; ponieważ wigilija.” Ugotowali ,mi jakiejś garmatki garnuszek mały. Na ząb mi to nie padło; kazałem w większym garku gotować i korzenia dużo nasypać. Gotowano tedy, a ja tymczasem ubrałem się tak jako należy i kazałem iść do sadzu z kancerzem; wziąć szczupaka i kwaśno, szaro ugotować go. Jak tedy obaczyli, że jem smaczno i piję, i rzeźwość […] należało dopiero uwierzyli, żem sanus mente et corpore, o czym cyrulik osobliwie bardzo dubitował. Przy owym jedzeniu moim mówi mi żona: „Pragnął Waść flisu, a teraz chorobka przeszkodziła.” Pytam: „Albo co?” Powiedziała, że dawano znać, że woda wielką przybrała;, pan Rupniowski pojechał, pan Jaroszowski pojechał, na głowę chłopów powyganiali do ładowania. Odpowiem: „To i ja pojadę.” Rośmiali się wszyscy; rozumieli, że żartuję, a ja czuję w. sobie wigor. Naj[a]dłszy się, przejdę się po; izbie; kazałem włodarza wołać i rozkazuję mu, żeby chłopi zaraz wychodzili do ładowania, a tymczasem konie gotować i zaprzągać. Mówią, mi: „Nie czyń tego dla Boga! Chudziąt[k]o, droższe jest zdrowie.” Ja mówię: „Dajcie mi pokój; ja się lepiej czuję, co się ze mną dzieje, i Temu ufam, co mi dał zdrowie, że mię przy nim konserwuje i zaprowadzi szczęśliwie tam, gdzie intendo.” Pojechałem pożegnawszy się a kazawszy za sobą przywozić necessaria. Wyjechawszy w pole wsiadłem na konia z kolaski i pobieżałem ryścią obawiając się, żeby woda nie uciekała. Zastałem, jedni już poodkładali, drudzy też jeszcze czekali na leguminę, kto nie miał gotowej w szpichlerzu. Że tedy moi chłopi nie byliby byli, ledwie na noc, bo przecie mil 7 drogi , dali mi samsiedzi chłopów. Naładowałem wnet dwie szkuty; trafty za[ś] powolej kazałem już bez siebie ładować. W dzień Najświętszej Panny tedy raniusieńko pojechałem do franciszkanów, nająłem mszą przed św. Antonim, słuchałem jej; a tymczasem tam ostatek koło szkut pogotowano. Wróciłem się, wsiadłem i kazałem od południa odłożyć, bo też już byli wszyscy poodkładali. Chłopi moi prawie jak darmo przychodzili, co mi już byli cudzy porobili, co potrzeba, których miałem dosyć. Poszedłem tedy, szczęśliwie dogoniłem i owych, co byli przede mną półtorą dniami poodkładali, lubom w ten dzień mało co uszedł, a prawie jak nic, bo rotman zly miał czołn i starał się sobie o inszy. Stanęliśmy tedy w Leniwce aż 23 [Septem]bris, bo nam wiatry częste przeszkadzały, a trafty za mną przyszły czternastego dnia; z Łęki wyszedłszy, do Gdańska mniej szły dni niżeli szkuty, z tej racyjej, że już były wiatry owe, co przeszkadzały szkutom, ustały, kiedy trafty od pala wychodziły bo wychodziły 21 [Septem]bris, a my już byli pod Toruniem, to jest w dzień świętego Mateusza, w który dzień mróz był potężny i lody po brzegach nad zwyczaj. Zaszedłem tedy z łaski bożej dosyć szczęśliwiej tak instantanee wybrawszy się po owej chorobie, i głowa mię za łaską Jego świętą me zabolała za co niech będzie imię Jego przenajświętsze pochwalone na wieki, pokornie suplikując, żeby nas w kożdych aflikcyjach, a osobliwie w chorobach, z swojej ojcowskiej nie wypuszczał opieki!