A z rodu to ja pastuch był
Na siwej, na płaninie,
Tam, gdzie w sto jasnych, drżących żył
Siklawa w niże płynie.
A widać stamtąd ziemię precz,
Jak Pan Bóg ją położył
I jak jej srebrny morza miecz
Na przestwór pierś otworzył.
A z rodu to mi dał już Bóg
Pilnować owce bure,
A oko mieć u gwiezdnych dróg,
A serce trzymać w górę.
I patrzył ja się w cichą noc,
Jak gwiazdy chodzą niebem,
A zemdlał w dumkach – to znów moc
Tym czarnym krzepił chlebem.
I patrzył ja się w całą ziem
Do wnętrza aż i do dna…
A teraz, a to, wszystko wiem,
Czym cierpi, czego głodna…
Aż zerwał mi się w duszy ptak
Do pieśni i do lotu
W nieobsiężony okiem szlak,
W przepastny szlak zawrotu.
Lecz jam go trzymał, co miał sił,
Za wielkie, drżące skrzydła,
Co tak mi nimi w piersi bił,
Jak orzeł bije w sidła.
A zmierzże pierwej, ptaku, głos
Z tą burzą piorunową,
To zaś wypuszczę cię na los
I pieśni dam ci słowo!
I zmierzył z burzą głos swój rad,
Gdy biła w gromy sine,
Biorąca z moich trwożnych stad
Ognistą dziesięcinę.
Puściła burza trzask i grom
Przez turnie, przez uwroty,
A on zatrzasnął krzywdy dom,
Jak piorun krwawozłoty.
Zmroczyła burza nieba szmat
Tuczami, hen, czarnemi,
A on zamroczył cały świat
Ogromnym smutkiem ziemi.
I rwał się teraz w bój i w lot,
Na życia nawałnicę…
Lecz jam go trzymał, aż mi pot
Śmiertelny zrosił lice.
— A zmierzże pierwej skrzydeł szum
Z tą wielką nocy ciszą,
Kiedy się gwiazdy bożych dum
Nad światem zakołyszą!
I stulił końce drżących piór
I w pierś mi puścił dreszcze…
Szeroka cisza szła od gór,
Lecz on był cichszy jeszcze.
Zakołysała cisza staw,
Szuwary, hen, i wrzosy…
Lecz on z niej dobył szepty traw
I srebrny pacierz rosy.
Zakołysała cisza bór
W sen martwy i w sen głuchy,
Lecz on z niej dobył westchnień wtór,
Przy którym łkają duchy.
Zakołysała wszelki dźwięk
I z bliska, i z daleka…
Lecz on z niej dobył wieczny jęk,
Jęk ziemi i człowieka.
A wtedym puścił kraje piór:
„Leć, ptaku mój, w spokoju!”
I pieśń wzleciala z naszych gór,
Pieśń bólu i pieśń boju.