Spójrz jak wysoko jasna od śniegu
strzela Sorakte jak przygnieciony
wielkim ciężarem las się ugina
i mróz okrutny ściął rzeki
Śmiało dorzucaj drew na kominie
trzeba się rozgrzać o mój Taliarchu
w dwuusznym dzbanie daj tu bez żalu
czteroletniego sabina
Reszta zależy tylko od bogów
kiedy uciszą na wściekłym morzu
skłócone wiatry nie drgną wiekowe
cyprysy ani jesiony
Co będzie jutro nie głów się chłopcze
dzień życia wpisuj na poczet zysku
póki krew młoda i włos nie tknięty
siwizną nie stroń od tańca
ani od czułych splotów miłości
i niech cię nęcą w miejskich alejach
o umówionej porze co wieczór
powtarzające się szepty
niech cię czaruje śmiech który zdradza
zaszytą w ciemny kątek dziewczynę
ściągnięty z palca fant lub z ramienia
broniony przez nią na niby