Kiedy się rane zapalają zorza,
A dzień z wielkiego występuje morza,
Przyszedłem na brzeg, kędy Wisła bieży,
A tam siedziała na wysokiej wieży,
Podjąwszy rękę smutna białagłowa
I pocznie z płaczem narzekać w te słowa:
„Takżem ja barzo niefortunna była,
Takżem ja wiele szczęściu przewiniła,
Że temu g’woli być nieboga muszę,
Który jako grzech mierzi moją duszę;
A ten gdzieś siedząc narzeka z daleka,
Przed którym nie mam milszego człowieka?
Ślub mi przywodzą, poniewolne słowa,
Na które nigdy nie zwalała głowa;
A ono było lepiej serca pytać,
Które gdy nie chce, słów się prózno chwytać
Niech się tym cieszy, że mię ma w niewoli!
Ręce mógł zwięzać, myśli nie zniewoli!
Bogu tajemne nie są ludzkie sprawy,
Ten z nieba widzi, kto krzyw, a kto prawy.
Ja nie mam komu krzywdy swej powiedzieć,
Jeslibych miała, i to trudno wiedzieć.
Jednęż mam wolność w swej ciężkiej niewoli,
Że się wżdy mogę napłakać do woli.
Więc mię to zewsząd szczęście pokarało,
Wszytko mi za raz, com miała, pobrało:
Ojczyzny nie mam, matkim ostradała,
Samam się w ręce okrutne dostała.
Cóż mię gorszego mogło potkać w boju
Nad to, co cierpię, nieboga, w pokoju?
Czasem bych rada żałość swą pokryła,
A na lepszą się postawę zdobyła;
Ale smutnemu trudno śmiech przychodzi,
Trzeźwi w pijanych sprawy nie ugodzi.
I mnie, nieszczęsną, łzy moje wydają,
Które mi z oczu płynąć nie przestają.
Tegom też pewna, że mię nie miłuje;
Nie mam mu za złe, mnie w tym naszladuje.
On wie, co myśli, świadom, o co stoi;
Ja go nie sądzę, ani mi przystoi,
Wszakoż się k’temu zawsze będę znała:
Mił mi nie będzie, bych dziś umrzeć miała.
A ty, mój bracie, wzorem stryja twego,
Pomści mej krzywdy i zelżenia swego!
Uczyń, co twej krwi szlachetnej przystoi,
Miłość przy tobie nieomylna stoi.
Jać albo zdrowia w tym frasunku zbędę,
Albo na koniec twoją żoną będę.”