SCENA I
TERESA
sama
Przybył na koniec; godzin już kilka upływa,
Jak w radości, bojaźni, niepewna, troskliwa,
Gdy każdy z nim rozmawia i wita ochoczy,
Ja ledwie nań niepewne śmiem podnosić oczy:
Pytaniami ciekawych ustawnie dręczony,
Nie dał i jednej chwili swojej ulubionej.
Te serce trosków pełne i w ustawnym drżeniu,
Wśrzód tylu przeszkód, po tak długim niewidzeniu.
Co go ustawnie dręczy, co cierpi, co czuje,
Na łono przyjaciela wylać potrzebuje.
Dochowałam ci wszystkich uczuć moich święcie!
SCENA II
Teresa, Walery
WALERY
z uczuciem całując ręce Teresy
O! Boże, co za radość, jak słodkie przejęcie!
TERESA
Jesteś z nami, twój widok troski me osładza
I długiej niebytności tęsknotę nadgradza.
WALERY
Ta nieprzytomność, co nas tak długu dzieliła,
Tereso, serca twego dla mnie nie zmieniła?
TERESA
Mógłżeś wątpić? Uczucia, w dzieciństwie powzięte,
Dochowałam ci mimo przeszkody zawzięte;
Ty wśrzód zabaw, wśrzód świata wielkiego rzucony;
Samą pracą, widoków mnóstwem roztargniony,
Łatwiej ponosić mogłeś smutek oddalenia-
Mnie każde miejsce twoje wznawiało wspomnienia;
Przywodzić czasy z tobą strawione tak mile,
Myśleć o tobie, tobie poświęcać me chwile
To szczęściem, zatrudnieniem to było codziennym.
WALERY
Wśrzód tylu roztargnienia nie stałem się zmiennym;
Czas wszystek poświęcałem pierwszej powinności,
Odpoczynek wspomnieniom i czułej miłości.
Ani rozumiej, żem jest tak płochy, tak słaby, ·
Żebym się przez łudzące dał uwieść powaby.
Te piękności, tak bardzo podobać się chciwe,
Widziałem bardziej próżne aniżeli tkliwe:
Wolą być przez czcicielów roje otaczane,
Niż szczyrze kochać i być nawzajem kochane.
Wierz mi: im bardziej chlubne wdzięki i ozdobą-
Niejedną z nich równałem w sercu moim z tobą-
Tymeś się szacowniejszą w oczach mych stawała.
TERESA
Jeźlim się godną twego szacunku zdawała,
Jeźli nie wszystko we mnie podległe naganie,
Taką mnie uczyniło matki twej staranie.
Wdzięczność dla niej mą tkliwość dla ciebie pomnaża,
Serce tobie oddane niczym się nie zraża,
Ty mię kochasz, to dosyć. W układach swych dziwni,
Ojciec mój i macocha dotąd nam przeciwni,
Człeka pustego, trzpiota, chcą mi dać za męża.
Ach! względy posłuszeństwa wstręt we mnie zwycięża.
z rozrzewnieniem
Z tobą żyć tylko pragnę, ciebie kochać stale!
WALERY
Duszę mi przenikają, Tereso, twe żale:
Lżejszymi być powinny, bo wspólnie cierpiemy
Może, że tyle przeszkód stałością zmożemy.
Ojciec twój, co bogactwa nad wszystko przenosi,
Sądzi, że zbiorów, jego żądza mię unosi.
Jak się myli, jak krzywdzi me szczere płomienie!
Od wszystkich jego bogactw uczynię zrzeczenie,
Niech je zatrzyma, ale niech mi odda ciebie.
Część moja szczupła, przecież wystarczy potrzebie,
Z tobą milsze mi będzie nad posagi hojne
Słodkie pożycie, szczęście, godziny spokojne:
To me serce nad wszystkie dostatki przenosi
TERESA
postrzegając lokaja Starościny
Otóż człek mej macochy.
LOKAJ
Jejmość panny prosi.
TERESA
Powiedz, że zaraz przyjdę. Masz tedy dowody:
Momentu być nie możem z sobą bez przeszkody
Ani osłodzić trosków, ni pocieszyć żale.
Bądź mi zdrów, mój kochany, lecz nim się oddalę, -;
dobywa z kieszeni pas szyty
Przyjm tę pracę rąk moich, ten dar nader skromny,
Na dowód, żeś był zawsze myślom mym przytomny;
Strzeżona ustawicznie, z pracą się mą kryłam.
Ukradkiem w nocy pas ten dla ciebie uszyłam;
Niechaj cię dar ten o mej wierności zapewnia.
WALERY
Tereso! dobroć twoja do łez mię rozrzewnia.
TERESA
Bądź zdrów, odchodzić muszę
SCENA III
WALERY
sam, trzymając pas
Drogi upominku!
Tyś ujmowała godzin od twego spoczynku,
Żeby dla mnie pracować. Zakazy surowe
Chcą mi wydzierać życia mojego połowę,
Lecz nie wydrą pociechy w sercu mym stroskanym
I słodkiego uczucia, że jestem kochanym!
Ale któż znów nadchodzi osobność mą kłócić?
SCENA IV
Walery i Szarmancki
Szarmancki
ufryzowany, z wielkim halsztukiem i w fraku eleganckim rzuca się na Walerego i całuje go
Pozwól się, przyjacielu, na łono twe rzucić,
Ucałować, przypomnieć tej przyjaźni świętej,
W młodych leciech w konwikcie tak czule powziętej
Wiek minął, jakeśmy się z sobą rozdzielili,
Panowie tu na nowo Polskę przerobili,
Ledwiem ją poznał, kiedym wrócił z zagranicy.
Lecz jak to? lato całe strawiłem w stolicy:
Nigdzie nie spotkać?
WALERY
Mocno tego żałowałem;
Moje zabawy, domy, które uczęszczałem,
Może, że nie te były, kędyś waćpan bywał.
Szarmancki
Wtenczas u Kolsonowej najwięcej-m przebywał,
W ulicy Ujazdowskiej. Wpośrzód pracy takiej
Jakżeś też nie wyjechał i razu na raki?
WALERY
Prawdziwie, że się tego nieskończenie wstydzę;
Lecz słodzę stratę, kiedy dziś waćpana widzę.
Jak długo odwiedzałeś waćpan cudze kraje?
Szarmancki
Rok tylko, alem przejął wszystkie ich zwyczaje.
Prawdziwie, już nie mogłem w ojczyźnie usiedzieć:
Najprzód ojciec mi kazał w sprawach się swych biedzić,
Jeździć po trybunałach, to śliczne zabawy!
Wolałem przegrać dobra niż pilnować sprawy.
W roku zdało mu się oddać mię do gabinetu,
Porzuciłem: nie umiem dochować sekretu.
Dalej, próbując mojej w żołnierce ochoty,
Nabył dla mnie chorągiew w rejmencie piechoty;
I to mi się sprzykrzyło. Przecież Opatrzności
Zdało się ojca mego przenieść do wieczności.
Zobaczywszy się panem znacznego majątku,
Z radości nie wiedziałem, co robić z początku…
poprawiając halsztuka i desynując się
To prawda, że Bóg człeka stworzył dosyć ładnie:
Żeby jednak wykształcić figurkę dokładnie,
Chciałem Paryż odwiedzić; dobra więc dzierżawą
Puściwszy, rozstałem się z kochaną Warszawą.
WALERY
Toś się waćpan podówczas w Paryżu znajdował?
Gdy rewolucja, gdy się ów zapał zajmował?
Szarmancki
To mię też zamieszanie z Francji wypędziło.
WALERY
Właśnie wtenczas w tym kraju zostać się godziło,
Patrzyć na naród dzielny, długo uciskany,
Który poznawał siebie i rwał swe kajdany,
Jak na gruzach tyranii wyniósł rząd swobodny:
Był to widok człowieka rozsądnego godny.
Pewnieś się waćpan starał widzieć i być wszędy,
Zważałeś ich ustawy, a nawet i błędy?
Szarmancki
Wyznam waćpanu: nie wiem, co się z nimi stało,
Bo mię wszystkie ich czyny obchodziły mało.
Dziękuję za tę sławną i wolność, i trudy:
Nie uwierzysz, w Paryżu jakie teraz nudy.
Nic na świecie tak wielkiej nie nadgrodzi szkody.
Panienek ani ujrzeć, teatra, ogrody,
Bulwary i foksale są prawie bez ludzi;
Człowiek nie ma co robić, cały dzień się nudzi.
Raz, pamiętam, wyszedłem kupować guziki
Do pąsowego fraku; kupcy, czeladniki,
Jak gdyby ich umyślnie obrano z rozsądku,
Na warcie strzegli w mieście dobrego porządku.
Tak mię to rozgniewało, żem się wraz zawinął
I czym prędzej przez Kale do Anglii popłynął.
WALERY
Przynajmniej ten kraj sławny, tak rozsądnie wolny,
Zastanowić uwagę waćpana był zdolny?
Rząd jego, rękodzieła i ustaw tak wiele
Dłużej go zatrzymały?
Szarmancki
Trzy tylko niedziele
Bawiłem w Anglii: srodze powietrze niezdrowe.
Kupiłem dwie par sprzączek i szpadę stalowę;
Byłem na Parlamencie: tak jak u nas, krzyki.
Lecz za to co za sklepy, łańcuszki, guziki,
Kursa koni! to w świecie najlepsza ustawa!
Ach! przyjacielu, co to za szczęście, zabawa;
Tych się cudzoziemcowi opuścić nie godzi.
Co to za widowisko! człek w głowę zachodzi,
Nie możesz pojąć, jeden za drugim jak leci
Na takich koniach, ot, tak prawie małe dzieci.
Pamiętam dnia jednego, śmiech mię bierze pusty,
Angielczyk jeden, z małą peruczką i tłusty,
Przegrał niezmierny zakład. W zapalczywym gniewie
Chciał koniowi w łeb strzelić; przypadam szczęśliwie,
Daję sto funtów: i tak od śmierci niebogę
Uwalniam, biedną klaczkę, gniadą białonogę.
Potem fraszek kupiwszy moc na darowizny,
Powróciłem nareszcie do matki ojczyzny.
Kiedym ja się tak bawił, pan, sławą okryty,
Chodził ustawnie koło Rzeczypospolitej,
Wpośrzód obywatelskich trawił czas swój trudów:
Winszuję bardzo ustaw, nie zazdroszczę nudów.
WALERY
Ta przyjaźń z którąś waćpan raczył mię uprzedzić,
Jeżeli mi p wala prawdę mu powiedzieć,
Powiem: że to bez zysku żadnego jeżdżenie
Wymówić chyba może wiek, niedoświadczenie.
Odtąd inny winieneś zatrudnić się celem:
Pamiętać, żeś Polakiem, żeś obywatelem,
Żeś najpierwsze winien Ojczyźnie usługi.
Szarmancki
Mam się znów dosługiwać? To sposób zbyt długi!
Urzędy, dostojeństwa, słowem wszystkie żądze
Łatwe do dostąpienia, gdy człek ma pieniądze:
Będą się kłaniać, chociaż nie będę pracować.
WALERY
Będą się kłaniać, ale nie będą szacować;
Publicznego szacunku ten tylko beśpieczny,
Kto cnotliwië pracując, ludziom pożyteczny.
Ale go nie otrzyma, kto tylko próżnuje.
Szarmancki
Chcesz, bym był posłem na sejm, co dziś następuje?
Bardziej się jeszcze znudził, jak tu waćpanowie?
A dobrodzieju! wolę nade wszystko zdrowie.
Lata przeszłego, gdyście na sesjach siedzieli,
Gdyście się przez dzień cały męczyli, krzyczeli,
Ja, z pudrem i z pomadą włos sczesawszy wonną,
Wsiadłszy w mą karyjolkę alboli też konno,
Obleciałem Mokotów, Wolę, Królikarnię,
Łazienki i Powązki, czasem Bażantarnię;
Wieczorem przebrawszy się, przy powiewnym chłodzie,
Łajałem wraz z drugimi sejm w Saskim Ogrodzie:
Wypiłem z przyjaciółmi pończu dużą czarę,
Zjadłem brzoskwiń, morelów za dukatów parę,
Potem koło dziesiątej, kończąc dzień przyjemny,
Foksalowe zabawy okrywał mrok ciemny.
WALERY
Gdyby każdy tak żyć chciał; czym by Polska była?
Szarmancki
Nie wiem, co by z nią było, leczby się bawiła!
Zawsze zdania waćpana są nazbyt surowe.
Żebyś mi też ustąpił statku choć połowę!
Ale słyszałem, że pan myśli stan odmienić,
Ze się okrutnie kocha, ma się wkrótce żenić
Z piękną, posażną, grzeczną, słowem – zacną damą.
WALERY
Ja właśnie o waćpanu słyszałem to samo.
Szarmancki
Dalibóg, że nie, ale krewne uprzykrzone
Pokoju mi nie dają, żebym pojął żonę.
Co to za kłopot, co za bieda nieustanna:
Tutaj ciągną rodzice, tu kocha się panna,
Prawie chcąc mię już gwałcić; no i cóż mam rubli
Już z biedy na małżonka trzeba się sposobić
Tylu prośbom, wzdychaniom dać się ułagodzić
Prawdziwie, że tu bieda pięknym się urodzić.
WALERY
Te skargi oznaczają skromnego człowieka;
Szczęśliwy, kto na piękność swą tylko narzeka
Powinszować waćpanu serdecznie należy,,
Najszczęśliwszyś podobno ze wszystkiej młodzieży.
Ze bez najmniejszych starań, prawie przez niechcenie
Umiesz wzbudzać, w kobietach najtkliwsze płomienie.
Szarmancki
Szczęście się przywiązało do mojej osoby.
Ale wyznać należy, mam swoje sposoby,
I ktokolwiek iść zechce podług mych prawideł,
Żadna kobieta jego nie uniknie sideł.
Na dowód, że na próżno pochwał mych nie liczę.
Wraz waćpanu pokażę wszystkie me zdobycze,
Listy, portrety, włosy, obrączki, pierścionki:
Te panienek, te wdowy, te od cudzej żonki.
WALERY
Daję wiarę, żeś waćpan był bardzo szczęśliwy;
Proszę, nie dowódź tego przez czyn nieuczciwy,
Tych, co mu zawierzyły, nie zdradzaj czułości.
Szarmancki
Otóż znowu pocieszne są delikatności!
Jeźli masz za uczciwość ochraniać kobiety,
Wierz mi, w ich oczach żadnej nie znajdziesz zalety
Chciej się tylko w mej szkole cokolwiek przećwiczyć,
Tysiącami kochanek, jak ja, będziesz liczyć.
Muszę ci me portrety pokazać koniecznie.
WALERY
Na cóż, może się obejść bez tego beśpiecznie.
Szarmancki
Hej, kozak!
WALERY
Ale wcale nie jestem ciekawy!
Szarmancki
Ale co ci to szkodzi? choćby dla zabawy.
WALERY
Wierz mi, gorszyé się będę z takiego uczynku.
Szarmancki
Kozak!
SCENA V
Ciż sami i Kozak
Szarmancki
Czy masz portery; co to na kominku
Leżały, i te listy, co porozrzucane
Na stole, te pierścionki z włosów?
KOZAK
Maju, panie
Szarmancki
Pokaż no!
Kozak szuka w szarawarach i wyciąga portrety, listy, włosy, pierścionki
To nie wszystko! gdzie reszta, hultaju?
Gdzie ów, mały portrecik?
KOZAK
Jej Bohu, nie znaju.
Szuka w szarawarach i za cholewami; znalazłszy za butem, oddaje
Potierał za cholewu.
Szarmancki
Zważaj, waćpan, proszę:
Patrzyć na te zdobycze, co to za rozkosze!
Walery spoziera wzrokiem pogardy pełnym
WALERY
Przynajmniej nie chciej waćpan imion ich powiadać.
Szarmancki
Czemuż nie? tych skrupułów czas by już postradać.
krzyczy
Portret Szambelanowej: patrz, jak wdzięków wiele!
Kochałem ją serdecznie całe dwie niedziele.
wyjmuje duży pierścień włosów i przypatruje się
Już zapomniałem, czyje te włosów pierścienie
Ha, ha, Pułkownikowej, oj, ta się szalenie
Kochała we mnie, ja jej nie lubiłem wcale;
Co to były za szlochy, narzekania, żale!
pokazuje drugi portret
Ten portret w dezabilu i w nocnym negliżu
Francuzka na wyjezdnym dała mi w Paryżu.
bierze jeden po drugim i pokazuje prędko
To portret Cześnikowej, włosy Podczaszanki,
Obrączka Chorążyny, pierścień Kasztelanki,
A to wachlarz kuzynki, w tym zamknięciu złotym.
Listy chcesz czytać teraz alboli też potym?
WALERY
Schowaj waćpan i listy, i te upominki.
Szarmancki
Patrzaj, te wszystkie piękne brunetki, blondynki
Płaczą dziś po mnie, jęczą, chorują i mdleją.
Każda, że się powrócę, cieszy się nadzieją;
Myli się, będę srogim i nieprzebłaganym.
Walery, jeźli chcesz być od kobiet kochanym,
Nie kochaj nigdy, wskazuj nadziei promyki.
Oj, nie wiesz jeszcze, co to są za dobrodziki!
Człek, co kobiecie szczere czucia swe oddaje,
Igrzyskiem się jej chimer letkości staje.
Zaraz go w liczbę swoich niewolników liczy
Pewna już ciebie, innej wraz szuka zdobyczy.
Porzuć więc, skoro ujrzysz cokolwiek niestałą,
I powiedz wszystkim, co się między wami działo.
WALERY
z grozą
I waćpan z tak haniebnym zdaniem śmiesz się chlubić!
Masz za żart zdradzać czułość i kobietę zgubić!
Wierzaj mi, nic po takim człowieku nie wrożę,
Który krzywdzi takiego, co się mścić nie może.
Osławiać tę płeć słabą jest niegodziwością.·
Jest to połączyć razem występek z podłością.,
Jeźli przez skłonność lub też przez świetne zalety,
Potrafisz zyskać ufność i serce kobiety,
Jeźli ci czucia swoje powierzy, zbyt tkliwa:
Niech ten sekret na zawżdy w piersiach twych spoczywa,
Niech narzekać na ciebie nie znajdzie przyczyny;
Umiej pokryć jej słabość, a nawet i winy.
Szarmancki
Zbyt surową naukę chcesz mi waćpan dawać.
Ale najlepiej rzeczy po skutkach poznawać:
Kto z nas szczęśliwszy? czyli ja z niegodziwością,
Czy waćpan z swą dyskrecją, swą delikatnością?
Patrz!
pokazuje mu portret
WALERY
z największym zadziwieniem
Portret Starościanki! ach, przysięgnę śmiele;
Nie masz go z rąk jej: Powiedz, przez jakie fortele
Do zbioru uwiedzionych przez sztuczne obroty
Przydałeś obraz wdzięków, czułości i cnoty?
Powiedz, oddaj go zaraz, albo w tym żelazie
Znajdziesz koniec twym zbrodniom i czułej urazie!
Uspokój mię! wszak widzisz moją zapalczywość!
Szarmancki
Ale po co te gniewy, dlaczego ta żywość?
Gniewasz się, że kochanka ciebie oszukuje?
Śmiać się należy.
SCENA VI
Ciż sami i Starościna
STAROŚCINA
w dezabilu i z miną omdlewającą
Jakiż ja hałas znajduję!
patrząc na Walerego, który w pomieszaniu
Cóż to? Waćpan wyrabiasz tak okropne krzyki?
Parlez plus bas, wszakże to nie wasze sejmiki
La téte me fait mal, wszystkie nerwy mi wstrząsnąłeś;
Z odmianą stroju widzę i tony przejąłeś.
Wolę wyjść, bo to taka turniura już wasza,
Gotoweś się i na mnie porwać do pałasza.
WALERY
Waćpani dobrodziki żądaniom dogodzę:
Chciej zostać, nie lękaj się, ja z miejsc tych odchodzę.
wychodzi
SCENA VII
Szarmancki i Starościna
STAROŚCINA
Queton! po cóż tak krzyczał sposobem nieznośnym?
Szarmancki
Nie wiem, skąd mu się wzięło być ze mną zazdrośnym.
STAROŚCINA
Cest assez dróle prawdziwie; to on kochać umie?
Szarmancki
A skąd znowu? on tego wcale nie rozumie.
Jego rzecz mowy pisać, prawo zacytować,
Lecz tej tkliwej czułości nie umie pojmować,
Tych rzutów serc do siebie, tego rozrzewnienia…
STAROŚCINA
Tych łez słodkich, tych nocy bezsennie trawienia.
Szarmancki
Bezsennie? on noc całą chrapie jak zabity.
STAROŚCINA
Ach! bo mu serca ogień nie pali ukryty
Ni okrutne suwniry!
płacze
Szarmancki
Te łzy, te rozpacze
Porzuć, proszę, bo ja się prawdziwie rozpłaczę.
STAROŚCINA
Comme vous étes bon, honnéte, jak masz duszę tkliwę!
Ty jeden cieszyć możesz serca nieszczęśliwe.
Szarmancki
Wszystkiego mi się zwierzyć możesz poufale;
Z dawna widzę, że smutek, ciężkie jakieś żale
Struły życia waćpani; ustawnieś stroskana.
STAROŚCINA
Twarz waćpana otwarta, dyskrecja tak znana
Ufność we mnie wzbudzają; wszystko mu odkryję.
Widzisz, w jakich suspirach i tęsknocie żyję.
Une perte cruelle, o Boże! W kwiecie mej młodości
Kochałam Szambelana, cud doskonałości.
Quelle figure et quels talentsz, jak cudnie walcował
Jakie fraki, halsztuki, ach! jak się fryzował,
Ja, co zawsze nad względy miłość mą przekładam,
Mimo rodziców chciałam z nim uciec od madam,
Złączyć się z mym idolem.. Kiedy Parki srogie
Przecięły nożyczkami dni jego tak drogie.
płacze
Szarmancki
O żale! o rozpacze! o dniu nader smutny!
STAROŚCINA
Nie wiesz jeszcze, przez jaki przypadek okrutny!
wyjmuje z kieszeni pulares atłasowy i z niego papier
Oto wierszopis jeden, znany z swej czułości,
Podał go rymy swymi do nieśmiertelności
Ja nie mam siły sama mówić o tej zgubie.
Szarmancki
Przeczytam, bo ja bardzo smutne wiersze lubię
Szarmancki czyta:
ELEGIA NA ŚMIERC SZAMBELANA
Płaczcie, małe amorki! płaczcie, alcyjony!
Szambelan już nie żyje, Szambelan zgubiony!
A z nim zginęły wdzięki, młodość i rozkosze,
Uciszcie się, zefiry… Zgon jego ja głoszę.
STAROŚCINA
Jak to czule pisano… O, gorzkie wspomnienie!
Szarmancki
czyta dalej:
Febus dnia tego mgliste rzucając promienie,
Ojciec wiecznej światłości, czynów naszych świadek,
Zapłakany przeglądał nieszczęsny przypadek.
STAROŚCINA
Ach, czemuś go nie przestrzegł, mieszkający w niebie
O, ty nielitościwy! o, okrutny Febie!
Szarmancki
czyta dalej:
Gdy Szambelan do butów srebrne przypiął kolce
I przed ganek zajechać kazał karyjolce,
Wskoczył na powóz świetny i wprędce podane
Chwycił jak od niechcenia lejce, srebrem tkane,
bicz angielski, giętki, długi, trzaskający-
Tak podobny do boyów, w powozie stojący,
Przelatywał ulice wśrzód przepysznych gmachów,
Sięgając prawie głową latarni i dachów-
Leciał, bystre bieguny, nieścignione okiem,
Okrywały go gęstym kurzawy obłokiem.
Zbiegały się do okna panny i mężatki
Widzieć ten cel swych życzeń, widzieć ten cud rzadki.
Szczęśliwa, którą spostrzegł i uchylił głowy!
Już był biegu swojego dopełniał połowy,
Kiedy o ostry kamień koło rozpędzone
Uderza, pęka: powóz schylony na stronę
Wyrzuca Szambelana: pada i umiera.
Na próżno zbroczonego stangryt z krwie obciera,
Już nie żył; taka była srogich bogów wola.
Amorki duszę jego, w elizejskie pola
Przeniósłszy, postawiły między Adonisem,
Dydong, Eurydyką i pięknym Parysem.
Równie świeży jak róża, żył tyle co ona!
O, strato równie ciężka, jak nienadgrodzona!
Nigdy więcej na świecie drugi nie powstanie
Równie piękny młodzieniec jak ty, Szambelanie!
W cóż się teraz obrócą piękne twoje sprzączki,
Konie, fraki, łańcuszki i złote obrączki?
Ach, w cóż się twoja czuła kochanka obróci?
Smutek, żałość i rozpacz życia jej ukróci,
Fatalna karyjolko, ja będę przeklinał
Dzień nieszczęsny, gdzie Dangiel robić cię zaczynał.
Płaczcie, małe amorki! płaczcie, alcyjony!
Szambelan już nie żyje, Szambelan zgubiony!
z rozrzewnieniem
Ach, co za czułe wiersze! żal mi serce ściska,
I chociaż ten przypadek nie tyka mię z bliska,
Smutny będę przez tydzień.
STAROŚCINA
Ja zaś całe życie
W plentach i gorzkich żalach trawić będę skrycie.
O vous, ombre chérie!
płacze
Szarmancki
Czemuż nieba zagniewane
Złączyć nie dozwoliły serca tak dobrane?
STAROŚCINA
Tą śmiercią omylona w najtkliwszym wyborze,
Le reste dé mes jours chciałam przepędzić w klasztorze
I zostać bernardynką. Rodziców rozkazy
Nowe sercu mojemu przyczyniły razy,
Łącząc mię malgre moi z dziwacznym człowiekiem,
Co się nie zgadza ze mną ni gustem, ni wiekiem,
Który nawet wyrazów moich nie rozumie,
Co się attandrysować ni jęczeć nie umie.
A kiedy ja w najtkliwszym jestem rozkwileniu.
On przychodzi mi gadać o życie, jęczmieniu,
O fryjorze do Gdańska.. ·
Szarmancki
A to rzecz nieznośna!
I cierpi na to dusza prawdziwie miłośna.
Delikatnej czułości waćpaniś jest wzorem.
Ach, czemuż Starościanka nie idzie jej torem!
STAROŚCINA
Jakże panna Teresa waćpana znajduje?
Szarmancki
Kocha mię, ale tego nie dość pokazuje,
Podkomorzyc ją także pono bałamuci.
STAROŚCINA
Bądź waćpan pewien, że się konkurencja skróci:
En vain Podkomorzyna krząta się i swata,
Córki naszej nie damy nigdy za sensata.
Szarmancki
Zamiast romansów, w których czułość i zabawa,
On by jej kazał czytać wolumina prawa.
STAROŚCINA
Zanudziłby ją na śmierć. Tego nie ścierpniemy!
I ja, i mąż mój nawet, waćpana życzemy.
Szarmancki
klękając z zmyślonym zapałem
Wszechmocne Nieba, coście dały jedną duszę,
Bym nieszczęsnej czułości ponosił katusze,
Dajcie drugą; bym znieść mógł rozkosz niepojętę!
STAROŚCINA
Ach, wszak to słowa z Nowej Heloizy wzięte!
Jak szczęśliwieś przytoczył! Takiego kochanka
En vériténiewarta zimna Starościanka.
Mais bientôt s ma tu nadejść mąż mój uprzykrzony,
Chcę z nim pomówić; waćpan bądź już zapewniony,
Ze koniec położymy czułej jego męce,
Że Teresa już jego.
Szarmancki
W waćpani ja ręce
Składam me losy, czucia i ogień ukryty
odchodzi
SCENA VIII
STAROŚCINA
sama
O ciel! to będzie za mąż wyśmienity!
Je suis fiére de mon choix i wielbię niebiosy.
Zaraz mu Starościanka musi dać swe włosy:
W czułych tandresach słodkie te serca daniny
Więcej są warte niż te głupie zaręczyny.
po chwili zamyślenia
Ils sont passés pour moi te chwile miłośne.
Zostały się cyprysy i ciernie nieznośne!
Dni moje pełne smutku i pełne żałoby.
Z tobą ja, Jungu, mieszkać będę między groby.
dobywa „Nocy” Junga i czyta, przerywa czytanie i woła
O Jungu, twoja córka, twa córka kochana
Nigdy nie była warta mego Szambelana!
SCENA IX
Starosta i Starościna
STAROSTA
Cóż się waćpani dzieje? Sądziłem, że gore
Albo że które w domu zemdlało lub chore,
Skądże te krzyki?
STAROŚCINA
Mon coeur, źle się trochę czuję,
Głowa mię boli, jakiś frisson e mię przejmuje.
STAROSTA
Jaki u licha frison? Ciało pewnie zdrowe,
Lecz te diabelskie książki bałamucą głowę,
Te was przenoszą w jakieś dziwaczne krainy
I każą płakać, wzdychać, choć nie ma przyczyny.
Nie w takim matki nasze bałamuctwie żyły:
Przędły, piekły pierniki lub w krosienkach szyły,
Były przy tym wesołe, szczęśliwe i zdrowe,
Nie durzyły im głowy dymy romansowe.
STAROŚCINA
płacze
Chcieć waćpanu dogodzić jest rzecz, widzę, prożna,
Kiedy się nie podobam, to się rozwieść można.
STAROSTA
na boku
Tam do kata! gdyby iść chciała do rozwodu,
Utraciłbym połowę rocznego dochodu.
To nie żart, żonę taką trzeba menażować.
do Starościny śmiejąc się i biorąc ją za rękę
Nie, robaczku, ja tylko chciałem tak żartować:
To się ciebie nie tyczy, bądź uspokojoną.
Ach, drugiej takiej żony nie znalazłbym pono!
Nie rozdzielim się nigdy. Lecz czemuż, tak biedna,
Nie chcesz się czym rozerwać, siedzisz sama jedna.
STAROŚCINA
Lubię sobie przez okno patrzeć na naturę-
Szarmancki robił ze mną maleńką lekturę;
Tout á fait garçon bravei pełen tandresy,
Vraiment bardziej nad innych wart panny Teresy;
Nie refiuzuj mu dłużej.
STAROSTA
Trudno trochę człeku
Wybrać między młodzieżą zepsutego wieku.
Mamy dwóch konkurentów, każdego ktoś swata:
Potrzeba wziąć na zięcia trzpiota lub sensata.
Przyznam się, wolę tego, co już jest swym panem:
Nie będę się zatrudniał przynajmniej ich stanem;
Lecz sensat bez majątku, bez dóbr i pieniędzy,
Morałami swoimi nie opędzi nędzy,
Nowy przyczyni zachód, wydatek i troski:
Trzeba żaraz dać posag lub wypuścić wioski. ·
Ja zaś, niech się, jak kto chce, śmieje i urąga,
Ja za życia mojego nie dam i szeląga.
Niechaj się sam jegomość fortuny dorabia.
STAROŚCINA
Votre argent Szarmanckiego zapewne nie zwabia,
Au dessus des trésors z, nad drogie kamienie
Woli regardTeresy albo jej westchnienie.
STAROSTA
I jakże to, o posag przykrzyć się nie będzie?.
STAROŚCINA
Jamais!on sobie w małej kabance s osiędzie,
Na zielonym ryważu e jasnego strumykatr,
Słuchać będzie z Teresą tkliwego słowika.,
A quoi bon les richesses? W cichej solitudzie
Żyć będą, nie zważając, co powiedzą ludzie;
Des fruits, du lait, to ich będzie pożywienie,
Łzy radosne napojem, pokarmem westchnienie.
STAROSTA
Jeżeli tylko takie mieć będą zabawy
Jeźli się będą tuczyć takimi potrawy,
To pewnie w krótkim czasie oboje wychudną,
I gościom u ichmościów będzie bardzo nudno.
Lecz powiedz szczerze: to on posagu nie żąda?
STAROŚCINA
Parole dhonneur! wcale się na to nie ogląda;
Nie myśli o posagu, gdy kto kocha szczerze.
STAROSTA
To dobrze, niechże sobie córkę moją bierze.
Ja nic mu dać nie mogę: choć te wszystkie swaty
Rozumieją, że jestem okrutnie bogaty,
Ja atoli nic nie mam. Nie takie to czasy!
Grunta pojałowiały, spustoszały lasy
I w polu tego roku zupełnie chybiło:
Po nizinach wymokło, na wzgórkach spaliło,
Siana i źdźbła nie będzie, toż samo z jarzyną;
Cieszyłem się przynajmniej cokolwiek oźminą,
Alić się dowiaduję z listów ekonoma,
Ze i te nieumłotne, sama tylko słoma;
Na przyszły rok nie myślić nawet o fryjorze.
STAROŚCINA
Mon coeur! jesteś podobno w niedobrym humorze;
Mam cię prosić o łaskę.
głaszcze go pod brodę
STAROSTA
całując ją
Powiedz tylko śmiele,
Powiedz mi, życie, mój ty kochany aniele!
STAROŚCINA
Oto przeciw kabanki, coś mi dał w boskiecie
Gdzie sobie przesiaduję na wiosnę i w lecie,
Jest karczma z młynem, a w niej szynkuje Żyd brzydki…
STAROSTA
Cóż, że niepiękny? ale mam z niego użytki:
Z karczmy tej dwa tysiące płaci mi arendy
STAROŚCINA
Eh! vous me sacrifierez z tak maleńkie względy:
Znieś karczmę, prospektowiczyni mi zawadę,
A gdzie młyn, pozwól, niech ja zrobię tam kaŚkadę.
Ach, co to za delicje ! wśrzód wód tych mruczenia,
Wśrzód kwiatów słodkie będę przywodzić wspomnienia;
A berżerek z daleka, smutnie grając sobie,
Będzie wdzíęków dodawał przy wieczornej dobie.
STAROSTA
Jak też waćpani możesz takich rzeczy prosić!
Mam znów Zyda wypędzać, młyn i karczmę znosié.
Żeby zasadzać kwiaty i robić kaskady!
STAROŚCINA
Toujours je vois en vous e twardej duszy ślady.
Nie znasz się na tej tkliwej czułości, o Boże!
Co się to bardziej czuje, jak powiedzieć może.
Wszak posag mój wystarczy pono na kaskadę,
Si vous étes si cruel, to ja precz odjadę.
STAROSTA
Pozwól waćpani niechaj pomówię wprzód z Zydem,
Może się to ułoży.
STAROŚCINA
To dla mnie jest wstydem,
Że tego na waćpanu wyprosić nie mogę.
rzuca się na krzesła i omdlewa
Je suis mal, je me meurs!
STAROSTA
krzyczy
Ratujcie niebogę!
przybiega Agatka i lokaj, dają jej wąchać wódkę i ratują
Trzeba prędko,zapobiec tej nagłej chorobie
krzyczy jej do ucha
Jutro Zyda wypędzę i kaskadę zrobię!
Niechaj się uspokoi me drogie serduszko.
Nie przychodzi do siebie! nieści ją na łóżko!
wynoszą Starościnę z krzesłem