I
Przypłynął młodzian z górnego Epiru
Do miasta Regium, na rzymskim okręcie;
Grek był, lecz matki ród się wiódł z Iliru;
Krwi też dwoistej wzajem przeniknięcie
Na twarzy jego dostrzec można było,
W sposób, iż profil z greckich miał medali,
A w oczy patrząc: skroń nabrzmiałą siłą,
I włos mniej ciemny – i usta z korali.
Z Regium, jak długi brzeg, ku Puteoli
W konnej i gwarnej jechał karawanie,
Czas to był, kiedy z imperialnej woli
Poczęto wielkie o drogach staranie,
I częste mosty, z gładkiego kamienia,
Skałę ze skałą wiązały ogniwem –
I różni ludzie, i różne cierpienia
Żelazem granit obrabiały krzywem:
Adryjan, cesarz w sztuce wszelkiej biegły,
Doglądać lubił kamienie i cegły.
Od Puteoli, po appijskim bruku,
Epirski młodzian zdążał już do Komy,
A Romę marzył podobną do łuku
Tryumfalnego, którego ogromy
U samych niebios swój początek biorą,
Lub samych niebios stały się podporą.
Wszakże on jeden z całej karawany
Marzył – gdy inni toczyli rozmowę,
Jak świat na nowo został popisany ?
O ile prawo carskie lub ludowe? –
Gdzie: w wstępnym Rynku albo w Trastubernae –
Osły i konie zanocować wierne? –
Jest coś wśród wielkich miast i naokoło,
Zwłaszcza pod wieczór, zwłaszcza dla pielgrzyma,
Co wypogadza lub zachmurza czoło,
Ziejąc nań niby westchnienie olbrzyma –
Jest coś w tym szmerze, co pierwszy dolata,
Skoro się miejskich bram rozemknie krata.
To coś – Epirczyk nasz poczuwał w chwili,
Kiedy się kupcy z celnikiem wadzili
O jucznych osłów porządek zmięszany –
O kilka asów na lampę u ściany.
Nareszcie w miasto weszła karawana,
Wielkimi juki chmurna i leniwa,
Raz jeszcze widzieć dając twarz młodziana,
Gdzie się ulica okręcała krzywa,
A strażnik z włócznią stojący brązową:
„Ktoś jest?” – latyńską zapytywał mową.
„Syn Aleksandra z Epiru” – i dalej
Osły a konie szły – – i znów pytali.