II
Minął rok całym dni i godzin tokiem –
Za Awentynem słońce czerwieniało.
Przez plac dwóch ludzi szło swobodnym krokiem,
Zbliżonych k’sobie jak dwugłowne ciało.
Wieczór był cichy, cichością jedyną,
Samemu tylko właściwą Rzymowi.
Ni wieś, ni miasto – tu cię woły miną,
A tam wykwintna biga zastanowi;
Tłumy z jakiegoś wracają igrzyska,
Po wzgórzach warty obchodzą wigilie –
Chłopięta śmietnik zmieniają w ogniska,
Cyprysy milczą – woń roznoszą lilie –
Syn Aleksandra, wstrzymawszy się nieco,
Do gramatyka rzymskiego te słowa
Mówił: „Te światła, co u wnijścia świecą,
Gdzie właśnie nocna przelatuje sowa,
Rok temu, skoro zapalano, pomnę:
Wjeżdżałem obcy w to miasto ogromne.”
„Któż by zgadł? – na to Gramatyk odrzecze –
Że oto w czasie tak krótkim, zaiste,
Nieokrzesane straciwszy narzecze,
Latyńskie słowo wypowiadasz czyste!
Co więcej! mądrość mający na celu,
Kto by zgadł, mówię, że w wjazdu rocznicę
Zwiedzić już myślisz, młody przyjacielu,
Artemidora mądrości świątnicę?” –
„W czasie tak krótkim, powiadasz – pociecha!”
Epirczyk odrzekł z westchnieniem głębokiem.