Quidam – Rozdział XVI

XVI
Noc była – księżyc w przysionek otwarty
Szerokie składał promienie, jak karty
Księgi, z głęboką uwagą czytanej.
Cienie dwa wielkie, ucznia i rabbiego,
Z podłogi czołgać zdały się na ściany,
Wśród takiej ciszy, w której i niczego
Zląkłby się człowiek taką zdjęty ciszą,
Gdy – że już koniec brzmień – myśli się słyszą;
Ta zaś, acz próżna, łamać się zdawała
Sama, na pewne akordy i spadki
Rwąc się – i ducha ruch wywoływała
Na słowo jakiejś sfinksowej zagadki.
W przerwach tych uczeń Mistrza śledził oko,
Poprawiał lampę, lub wzdychał głęboko.
Mag po fenicku mówił do Barchoba,
Który, w podróżne zawity odzienie
U nóg mu siedział i, ramiona oba
Ku piersiom zgięte mając, tkwił wejrzenie
W każdy ruch wargi starca, w oka mgnienie.
„Przejezdną kartę i na statek prawo
Wnijścia z cesarskiej woli się otrzyma –
Jedziesz” – tu Barchob błysnął okiem łzawo,
Co Mag zoczywszy dodał: „Tego nie ma
Z postacią?” – „Nie ma!” – Barchob mu odpowie,
Stwierdzając krymkę podróżną na głowie,
A potem lampy światełko czerwone
Krzepił strącaniem popiołu na stronę –
Więc Mag znów rytmem, jaki się używa,
By czas przeczekać natrętny długością,
Mówił:
„Ten i ów rodzi się – a bywa:
Ci duchem – tamci zbliżeni są kością,
A tamci głosu dźwiękiem – a ci mieniem,
A owi jeszcze głębszą wzajemnością
Bytów i onych spowinowaceniem.
– Zastępy z tego ciągle sprawowane
Że urastają w to, co Grek nazywa
Dramą, prawdziwe rzeczy to i znane.
Lecz jest szczęśliwa rzecz – jest nieszczęśliwa!”
Tu westchnął – palcem poruszył siwiznę,
Tak ciągnąc dalej:
„Drama też, a drama –
Grek, a Rzymianin, a Żyd – nie taż sama –
Zobaczysz jeszcze – będziesz miał ojczyznę
W dłoni – ja, może, skończyłem nad tobą -„
Tu Barchob czoło skłonił.
„Mnie zostanie,
Jak z wizerunkiem twym, zostać z osobą,
Której odbyło się w przyszłość skonanie –
Gdy ty siedm skrzydeł uniesiesz ode mnie,
Bo może jesteś ów – może – to chyba
Sprawdzi mąż, który wszystkie odgadł ciemnie,
I – żem nie zmylił się, powie Akiba.
Wtedy -„
Tu porwał Barchoba za ramię,
Ale mu w czoło wzierał tak głęboko,
Jakby pisane tam dopatrzył znamię.
I spotkał się mistrz z uczniem oko w oko,
Milcząc – – – – – – – – – – – – – – –
Gdy nagle po płaskich kamieniach
Podwórza szybkie zabrzmiało stąpanie,
Rosnąc, a dalej i w przysionku cieniach
Mąż się pojawił nie nadspodziewanie.
Był to bynajmniej posłannik ów z miasta,
Lecz – o dziw! – był to Barchob – Barchob drugi,
Tak samo wiotki, ni mąż, ni niewiasta,
Młodzian, a z czołem pooranym w smugi!
Też same oczy różowo-płomienne,
Znużone z wierzchu i niby pół-senne
Wewnątrz, orlemu podobne wzrokowi.
– Taż sama młodość, sztucznie starta wiekiem
Skłamanym – – obraz takowy widzowi
Zdawał się dwoić tym samym człowiekiem
Tak – iż domowy Barchob uczuł drżenie,
Gdy postrzegł gościa tego, czy widzenie.
Jazon zaś – zimno patrzył nań z tą siłą,
Z którą ogląda rzeźbiarz dzieło swoje,
Tąż samą formą odlewane w dwoje:
Co ? gdzie ? udało się, lub odmieniło.
Uczniowi potem wskazawszy przybysza:
„Oto – rzekł – ten jest, który cię ucisza
I jako płaszczem od ludzi zasłania.
– Za trzy wigilie masz się ku Judei –
On tu czasowe podejrzenia zgania -„
To rzekł – tablicę wyjął z M.B.C.I.
Kościaną, w głoski te bitą złocone,
Na piersi ucznia zawieszając onę.
Wszystko to szeptał Mag fenicką mową,
Gest równy mając i twarz jednakową,
Tak iż z daleka przybysz zatrzymany
Barchoba nawet nie widział profilu,
Ile że twarzą zwróceń był do ściany;
Przybysz w oddali, jako innych tylu,
Czekał, znak k’temu odebrawszy niemy,
Że gdy ten wyjdzie, sami pomówiemy –
Mag uczył dalej:
„Lista tych, z którymi
Kiedybądźkolwiek mówiłeś, zostanie –
Toć i on Barchob! spotkawszy się z nimi,
Przez stopniowane toż samo podanie
Utrzyma w ciągu, a zerwie, to zerwie:
Tyś może zorzy-synem. – Koniec z tobą;
Nie mojej odtąd, jak mówią, Minerwie
Służysz – z twą drugą zostać mi osobą;
Coć powie wielki Akiba na górze,
To i ja wyznam, usłucham, powtórzę –
Jam cię nauczył tylko abecadła
I wiesz, jak która wzrosła treść lub padła.”
Tu – już po rzymsku – mówić począł głośniej:
„Rzym śni – jak wielki mąż – śni – i dośni
Potężny geniusz! –
Romulus, na wszczęciu
Praw, rzuca zaraz ojczyste puklerze
I już wybiera jak mąż, acz w dziecięciu;
Argijskie woli tarcze i te bierze,
Które też szersze są ku zasłonięciu.
Łuczniki rzymskie zazwyczaj są z Krety,
Okręty – z Rodu, do pchnięcia sztylety
Na miecze Galów praktycznie się mieni;
Z Etrurii teatr, z Grecji bogów lica –
Bogów – których się ratuje z płomieni,
By nie zginęła sztuka – ta – dziewica!”
– Tu Mag, splunąwszy głośno, dalej rzecze:
„No – filozofia także, także nieco
Kwitnie! – Greccy to stoicy jej świecą,
Ku piersiom uczniów zawracając miecze.
Prawo? – przypomnij, proszę, samo prawo:
To nie w dziesięciu wierszykach spisane
Krótkich, że mógłbyś ręką je wziąść prawą
I w torbę schować lub przybić na ścianę.
To ksiąg folianty, to biblijoteki
Takie, że gdyby barbarzyniec który
Tybrowi oddał je licznymi wory,
Skąpałby miasto przez sam wylew rzeki!
Zaiste szczęsny, komu się udało
Widzieć wszechświata i państwa stolicę –
Lecz- gdzież jesteśmy? – -„
Domówił to z siłą
I wielką rzucił okiem błyskawicę,
Wstając, a potem z powszednim spokojem
Rzekł: „Oto jeszcze chwilę razem stojem” –
I rękę kładąc uczniowi na czoło,
Które do kolan biegło jakby wagą;
„Idźże” – domówił i, patrząc wokoło
Ze zwykłą ciszą, ze zwykłą powagą,
Wyszedł – przez ramię dorzucając słowo:
„Posłańca spotkasz z kartą przejazdową –
Twoje zaś, gościu, jutro się rozpocznie,
Zowiesz się Barchob- wiem – niech Barchob spocznie.”
– – – – – – – – – – — – – – – – – –
Ten raźno wyszedł, owy, toż do siebie
Wziąwszy, z podróżnym wychodził tłomokiem.
A po północy było już na niebie,
Przez księżyc obłok sunął za obłokiem.
Coraz to wietrzniej i mniej uroczyście,
Mdławo i piersiom duszno jak na burzę –
Ze ścieżek suche podfruwały liście,
Lub szeleściły, kładąc się przy murze.
Wiatr, bez kierunku, tu, tam nagle rwący,
Suchymi w parów pryskał gałęziami,
I znowu ciszy moment, acz niknący,
Wracał, i znowu wiatr miótł obłokami,
Wierzchami sosen obracał leniwo,
Księżyca promień chmurą łamał krzywą –
Widnokrąg cały zaciemniał się nieraz,
Błyskawicami migocąc od spodu,
Tak że wciąż myśleć mógłbyś: „Oto teraz
Uderzy piorun.”
Barchob nasz z ogrodu
Wyszedł, do miasta kwapiąc się ulicą.
Co czuł? – wysłowić tego niepodobna:
Ogromna przyszłość, rzeczywistość drobna –
Żar – bo nie zapał – żaglem, trud – kotwicą;
Powrót po latach trzech nauk Jazona,
Judei w dali miasteczka błękitne,
I mrok – i znowu otchłań rozwidniona.
Myśli, niepewne kształtem, treścią szczytne –
Rzym pod nogami, ile razy jeszcze
Magowe słowa o nim pomnił wieszcze,
Co całą państwa sił architekturę
Porozsnuwały mu w myśli, jak górę
W teatrom z płótna rozsuniesz klejoną,
Szczyt jedną wiodąc, a spód drugą stroną.
To zwłaszcza śmiech mu do warg przyzywało,
Jak zakazany owoc – albo w mocy
Stawiło takiej, że miotałby skałą –
Gdy – nagle strażnik, bram strzegący w nocy,
Krzyknąwszy właśnie, przeraził go nieco.
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Tak to nie wszędzie równie gwiazdy świecą! –