W czwartek pojechaliśmy całą klasą do kina na ekranizację komedii Aleksandra Fredry pt. „Zemsta”. Film ten został wyreżyserowany przez Andrzeja Wajdę, jednego z najlepszych polskich artystów.
„Zemsta” opowiada o sporze dwóch sąsiadów, którzy są jak ogień i woda. Mieszkają oni w tym samym zamku i oddziela ich jedynie od siebie mur. Obydwaj kłócą się niemalże nieustannie, lecz wiadomo, że kłótnia musi się kiedyś zakończyć i w tym wypadku stało się to dzięki małżeństwie ich dzieci: Klary i Wacława.
Kiedy słuchałam w telewizji różnych recenzji na temat tejże komedii sądziłam, że musi być ona naprawdę dobrze przedstawiona, chwalono w szczególności dobrą obsadę. I rzeczywiście. Grali znani aktorzy, ale jedni lepiej a drudzy gorzej. Mnie np. bardzo podobała się postać Cześnika Macieja Raptusiewicza, którą odgrywał Janusz Gajos. Dawniej nie darzyłam go zbyt wielką sympatią, jednak teraz mam o nim zupełnie inne zdanie. Uważam, iż znakomicie wywiązywał się ze swoich zadań. Jego wygląd bardzo pasował do charakteru Cześnika, czyli właśnie to, że był hałaśliwy, kłótliwy i despotyczny.
Drugim aktorem, któremu także daję plusa był syn Rejenta Milczka – Wacław czyli Rafał Królikowski.. Tak naprawdę to nie potrafię dokładnie powiedzieć dlaczego podobała mi się jego rola, ale ma on w sobie to coś, co właśnie pasuje do charakteru filmu. Może dobra charakteryzacja…Nie wiem.
Agata Buzek jako Klara i Katarzyna Figura jako Podstolina według mnie zagrały nie najlepiej. Najbardziej denerwowała mnie zbyt wyeksponowana Katarzyna Figura i sposób w jaki mówiła, a dokładnie jej głos. Ja osobiście nie lubię tej aktorki. Natomiast Agata Buzek znalazła się chyba w tym filmie przez pomyłkę.
Co do reszty nie mam zarzutów. Co do reszty… czyli do Andrzeja Seweryna jako Rejenta Milczka, Daniela Olbrychskiego jako Dyndalskiego oraz Romana Polańskiego jako Józefa Papkina. Nie zaskoczyli mnie
oni właściwie niczym, więc nie wiem co mogę o nich napisać. Po prostu grali i to by było na tyle.
W „Zemście” bardzo zadziwiła mnie scenografia. Nigdy bym nie przypuszczała, że nagrywano to latem skoro śnieg wyglądał tak wiarygodnie. Muzyki się nie czepiam. Jedną z najśmieszniejszych piosenek była ta, którą śpiewał Papkin: „Oj kot pani matko, oj kot…” itd.
Ogólnie film mimo drobnych błędów podobał mi się. I w skali od jednego do sześciu daję mu czwórkę.