Romeo i Julia – Akt czwarty

Scena pierwsza

Cela OJCA LAURENTEGO. OJCIEC LAURENTY i PARYS

OJCIEC LAURENTY
W ten czwartek zatem? to bardzo pośpiesznie.

PARYS
Mój teść, Kapulet, życzy sobie tego:
A ja powodu nie mam rzecz odwlekać.

OJCIEC LAURENTY
Nie znasz pan, mówisz, uczuć swojej przyszłej;
Krzywa to droga, ja takich nie lubię.

PARYS
Bez miary płacze nad śmiercią Tybalta,
Małom jej przeto mówił o miłości,
Bo Wenus w domu łez się nie uśmiecha,
Ojciec jej, mając to za niebezpieczne,
Że się tak bardzo poddaje żalowi,
W mądrości swojej przyśpiesza nasz związek,
By zatamować źródło tych łez, które
W odosobnieniu cieką za obficie,
A w towarzystwie prędzej mogą ustać.
Znasz teraz, ojcze, powód tej nagłości.

OJCIEC LAURENTY na stronie
Obym mógł nie znać powodów do zwłoki!

głośno

Patrz, hrabio, oto twa przyszła nadchodzi.

Wchodzi JULIA

PARYS
Szczęsny traf dla mnie, piękna przyszła żono!

JULIA
Być może, przyszłość jest nieodgadnioną.

PARYS
To „może” ma być już w ten czwartek z rana.

JULIA
Co ma być, będzie.

OJCIEC LAURENTY
Prawda to zbyt znana.

PARYS
Przyszłaś się, pani, spowiadać przed ojcem?

JULIA
Mówiąc to, panu bym się spowiadała.

PARYS
Nie zaprzecz przed nim, pani, że mię kochasz.

JULIA
Że jego kocham, to wyznam i panu.

PARYS
Wyznasz mi także, tuszę, że mnie kochasz.

JULIA
Gdyby tak było, większą by to miało
Wartość wyznane z daleka niż w oczy.

PARYS
Biedna! łzy bardzo twarz twą oszpeciły.

JULIA
Niewielkie przez to odniosły zwycięstwo;
Dosyć już była uboga przed nimi.

PARYS
Tym słowem bardziej ją krzywdzisz niż łzami.

JULIA
Nie jest to krzywda, panie, ale prawda,
I w oczy sobie ją mówię.

PARYS
Twarz twoja
Do mnie należy, a ty jej uwłaczasz.

JULIA
Nie przeczę; moja bowiem była inna.
Maszli czas teraz, mój ojcze duchowny,
Czyli też mam przyjść wieczór po nieszporach?

OJCIEC LAURENTY
Nie brak mi teraz czasu, smętne dziecię.
Racz, panie hrabio, zostawić nas samych.

PARYS
Niech mię Bóg broni świętym obowiązkom
Stać na przeszkodzie! Julio, w czwartek z rana
Przyjdę cię zbudzić. Bądź zdrowa tymczasem
I przyjm pobożne to pocałowanie.

Wychodzi

JULIA
O! Zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz,
Przyjdź płakać ze mną. Nie ma już nadziei!
Nie ma ratunku! Nie ma ocalenia!

OJCIEC LAURENTY
Ach, Julio! Znam twą boleść; mnie samego
Nabawia ona prawie odurzenia,
Słyszałem, i nic tego nie odwlecze,
Ze w przyszły czwartek wziąć masz ślub z tym hrabią.

JULIA
Nie mów mi, ojcze, że o tym słyszałeś;
Chyba że powiesz, jak tego uniknąć,
Jeżeli w swojej mądrości nie znajdziesz
Żadnego na to środka, to przynajmniej
Postanowienie moje nazwij mądrym,
A w tym sztylecie zaraz znajdę środek.
Bóg złączył moje i Romea serce,
Ty nasze dłonie; i nim ta dłoń, świętą
Pieczęcią twoją z Romeem spojona,
Inny akt stwierdzi, nim to wierne serce
W zdradzieckim buncie odda się innemu,
To ostrze zada śmierć sercu i dłoni.
Daj mi więc jaką radę zaczerpniętą
Z długoletniego doświadczenia twego
Albo bądź świadkiem, jak ten nóż rozstrzygnie
Sprawę pomiędzy mną a moim losem,
Wnet zaradzając temu, czego ani
Wiek, ani rozum nie mógł doprowadzić
Do rozwiązania zgodnego z honorem.
Mów prędko; pilno mi wstąpić do grobu,
Jeśli mi powiesz, że nie ma sposobu.

OJCIEC LAURENTY
Stój, córko! Mam ja w myśli pewien środek,
Wymagający równie rozpaczliwej
Determinacji, jak jest rozpaczliwe
To, czemu chcemy zapobiec. Jeżeli,
Dla uniknienia małżeństwa z Parysem,
Masz siłę woli odjąć sobie życie,
To się odważysz snadź na coś takiego,
Co będąc tylko podobnym do śmierci
Uwolni cię od hańby, jakiej chciałaś
Ujść przez zadanie jej sobie naprawdę.
Maszli odwagę, toć wskaże ten środek.

JULIA
O! każ mi, zamiast być żoną Parysa,
Skoczyć ze szczytu wieży; w rozbójniczych
Gościć jaskiniach, w legowiskach wężów;
Zamknij mię w jedną klatkę z niedźwiedziami
Albo mię wepchnij nocą do kostnicy,
Zewsząd pokrytej szczątkami szkieletów,
Poczerniałymi kośćmi i czaszkami,
Każ mi wejść żywcem w grób świeżo kopany
I w jeden całun z trupem się obwinąć;
Wszystko to dawniej dreszcz budziło we mnie,
Ale bez trwogi uczynię to zaraz,
Bylebym tylko pozostała czystą
Małżonką mego lubego kochanka.

OJCIEC LAURENTY
Słuchaj więc: idź do domu, bądź wesoła,
Przystań na związek z hrabią. Jutro środa;
Staraj się jutro na noc zostać sama,
Niech Marta nie śpi ten raz w twym pokoju.
Masz tu flaszeczkę: weźmiesz ją do łóżka
I filtrowany likwor ten wypijesz;
A wnet po wszystkich żyłach cię przebiegnie
Usypiający dreszcz, który owładnie
Wszelką żywotną funkcją; wszystkie pulsa
Wstrzymają w tobie swe zwyczajne bicie;
Ni dech, ni ciepło nie wskaże, że żyjesz.
Róże ust twoich i policzków zbledną
Jak popiół; oczu zasłony zapadną,
Jak gdy dłoń śmierci zakrywa dzień życia;
Każdy twój członek, pozbawiony władzy,
Zdrętwieje, stęgnie, zziębnie jak u trupa.
I w tym pozornym stanie nagłej śmierci
Zostawać będziesz czterdzieści dwie godzin,
Wtedy się ockniesz jak ze snu błogiego.
Gdy więc nazajutrz z rana narzeczony
Przyjdzie cię zbudzić, znajdzie cię umarłą;
Po czym, jak każe zwyczaj, przystrojona
W godowe szaty, w odsłoniętej trumnie,
Złożoną będziesz pod owym sklepieniem,
Gdzie leżą wszyscy ze krwi Kapuletów.
Uwiadomiony tymczasem przeze mnie
O naszym planie, Romeo przybędzie;
Wraz ze mną czekać będzie w owym lochu
Na twe ocknienie i tej samej nocy
Uprowadzi cię skrycie do Mantui.
To cię uchroni od hańby grożącej;
Jeśli brak woli lub niewieścia bojaźń
Od wykonania tego cię nie wstrzyma.

JULIA
O, daj mi, daj mi! nie mów o bojaźni!

OJCIEC LAURENTY
Masz, idź, bądź niewzruszona i szczęśliwa
W tym przedsięwzięciu! Wyprawię natychmiast
Jednego z naszych braci do Mantui
Z listem do twego męża.

JULIA
O nadziejo!
Ty mi bądź bodźcem, a hasłem Romeo!
Bądź zdrów, mój ojcze!

Odchodzi

Scena druga

Pokój w domu Kapuletów. Wchodzą KAPULET, PANI KAPULET, MARTA i słudzy

KAPULET do SŁUŻĄCEGO

Proś te osoby co tu są spisane

SŁUŻĄCY wychodzi

A waść dwudziestu biegłych zbierz kucharzy.

DRUGI SŁUŻĄCY
Nie będzie zły ani jeden, jaśnie panie, bo się przekonam wprzód o każdym, czy umie sobie
oblizywać palce.

KAPULET
A to na co?

DRUGI SŁUŻĄCY
Zły to kucharz, jaśnie panie, co nie oblizuje sobie palców; o którym się więc przekonam,
że tego nie umie, tego nie sprowadzę.

KAPULET
Ruszaj!

Wychodzi SŁUŻĄCY

Wątpię, czy wszystko na czas wygotujem.
Bodaj cię! Prawdaż to, że Julia poszła
Do ojca Laurentego?

MARTA
Poszła, panie.

KAPULET
To dobrze; może on co na niej wskóra.
Cięta, uparta to skóra na buty.

Wchodzi JULIA

MARTA
Patrz pan, jak raźnie wraca od spowiedzi.

KAPULET
No, sekutnico, gdzieżeś to bywała?

JULIA
Gdzie mię żałować nauczono, panie,
Za grzech uporu i nieposłuszeństwa
Naprzeciw woli twojej. Świętobliwy
Kapłan Laurenty kazał mi się rzucić
Do twych nóg i o przebaczenie prosić.
Przebacz mi, ojcze! będę już uległa.

KAPULET
Niech tam kto pójdzie prosić pana hrabię:
Jutro mieć muszę spleciony ten węzeł.

JULIA
Spotkałam hrabię w celi Laurentego
I okazałam mu miłość, jak mogłam,
Nie przekraczając granicy skromności.

KAPULET
To co innego; tak, to dobrze, powstań;
Tak być powinno, tak córce przystoi.
Prosić tu hrabię, żeby przyszedł zaraz.
Dalipan, święty to człek z tego mnicha;
Słusznie mu całe miasto cześć oddaje.

JULIA
Marto, pójdź ze mną do mego pokoju.
Wszak mi pomożesz przymierzać przyborów,
Jakie na jutro uznasz za stosowne?

PANI KAPULET
Po co dziś? jutro będzie dosyć czasu.

KAPULET
Idź z nią, waść, Jutro pójdziem do kościoła.

JULIA z MARTĄ wychodzi

PANI KAPULET
Nie wiem, czy zdążym z przygotowaniami;
Już wieczór.

KAPULET
Nie troszcz się; dojrzę wszystkiego
I wszystko będzie dobrze, za to ręczę.
Idź do Juleczki, pomóż jej się przybrać.
Ja się tej nocy nie położę; będę
Na ten raz pełnił urząd gospodyni.
Hej, służba! Cóż to? wszyscy się rozeszli?
Mniejsza z tym, pójdę sam hrabię uprzedzić
O zaszłej zmianie. Lekko mi na sercu,
Ze się ten kozioł przecie opamiętał.

Wychodzą

Scena trzecia

Pokój JULII. Wchodzi JULIA i MARTA

JULIA
Tak, ten strój wezmę. Ale, złota nianiu,
Proszę cię, zostaw mię na tę noc samą,
Bo dużo muszę pacierzy odmówić
Dla uproszenia sobie względów niebios
Nad moim stanem, jak wiesz, pełnym grzechu.

Wchodzi PANI KAPULET

PANI KAPULET
Takaś zajęta? Mamże ci dopomóc?

JULIA
Nie, pani; jużeśmy we dwie wybrały.
Co mi na jutro może być potrzebne.
Pozwól, bym teraz sama pozostała,
I niechaj Marta spędzi tę noc z tobą.
Pewnam, że wszyscy macie dość roboty
Przy tym tak nagłym obchodzie.

PANI KAPULET
Dobranoc!
Połóż się, spocznij; potrzebujesz tego.

Wychodzą PANI KAPULET i MARTA

JULIA
Dobranoc! Bóg wie, kiedy się zobaczym.
Zimny dreszcz trwogi na wskroś mię przejmuje
I jakby mrozi we mnie ciepło życia.
Zawołam na nie, by mnie pokrzepiły;
Nianiu! I po cóż tu ona? Straszliwy
Ten czyn wymaga właśnie samotności.
Ha! pójdź, flakonie!
Gdyby jednakże ten płyn nie skutkował?
Miałażbym gwałtem z hrabią być złączona?
Nie, me; ucieczka w tym: leż tu w odwodzie.
kładzie na stole sztylet
A gdyby też to miała być trucizna,
Którą mi ksiądz ten zręcznie śmierć chce zadać,
By ujść zarzutu, że dał ślub kobiecie,
Którą już pierwej zaślubił z kim innym?
To by być mogło; ale nie, tak nie jest,
Bo jego świętość jest wypróbowana,
I nawet myśli tej nie chcę przypuszczać.
Lecz gdybym w grobie się ocknęła pierwej,
Nim mię Romeo przyjdzie oswobodzić?
To byłoby okropnie!
Nie udusiłażbym się wśród tych sklepień,
Gdzie nigdy zdrowe nie wnika powietrze,
I nie umarłażbym wprzód, nim Romeo
Przyjdzie na pomoc? A choćbym i żyła.
Czyliżby straszny wpływ nocy i śmierci,
Którą dokoła będę otoczona,
Obok wrażenia, jakie sprawiać musi
Samaż miejscowość tego sklepionego
Starożytnego lochu, w którym kości
Zmarłych mych przodków od lat niepamiętnych
Nagromadzone leżą, kędy świeżo
Złożony Tybalt gnije pod całunem;
I kędy nocą o pewnych godzinach
Duchy, jak mówią, odbywają schadzki;
Niestety! czyliżby prawdopodobnie
To wszystko, gdybym wcześniej się ocknęła,
A potem zapach trupi, krzyk podobny
Do tego, jaki wydaje ów korzeń
Ziela pokrzyku, gdy się go wyrywa,
Krzyk wprawiający ludzi w obłąkanie,
Czyliżby wszystko to, w razie ocknienia —
Nie pomieszało mi zmysłów? Czyliżbym
Po szalonemu nie igrała wtedy
Z kośćmi mych przodków? nie poszła się pieścić
Z trupem Tybalta? i w tym rozstrojeniu
Nie rozbtłażbym sobie rozpaczliwie
Głowy piszczelą którego z pradziadów
Jak pałką? Patrzcie! patrzcie! zdaje mi się,
Że duch Tybalta widzę ścigający
Romea za to, że go wygnał z ciała.
Stój! stój, Tybalcie!
przytyka flakon do ust
Do ciebie, mój luby,
Spełniam ten toast zbawienia lub zguby.
Wypija napój i rzuca się na łóżko.

Scena czwarta

Sala w domu Kapuletów. Wchodzi PANI KAPULET i MARTA

PANI KAPULET
Weź te półmiski i wydaj korzenie.

MARTA
Piekarz o pigwy woła i daktyle.

Wchodzi KAPULET

KAPULET
Śpieszcie się, śpieszcie! Już drugi kur zapiał;
Poranny dzwonek ozwał się: to trzecia;
Dojrzyj ciast, moja Marto; nie szczędź przypraw.

MARTA
Co to za wścibstwo! Idźże się pan przespać.
Dalipan, jutro się nam rozchorujesz
Z tego niewczasu.

KAPULET
Ani krzty! Do licha!
Nie wysypiałem się dla spraw mniej ważnych,
A przecież nigdy nie zachorowałem.

PANI KAPULET
Wiem ci ja dobrze, wiem; umiał jegomość
Swojego czasu myszkować; lecz teraz
Ja czuwam nad tym, abyś pan nie czuwał.

Wychodzą PANI KAPULET i MARTA

KAPULET
Zazdrosna sztuka!

Wchodzą słudzy z różnymi koszami i drzewem.

Hej! co tam niesiecie?

PIERWSZY SŁUGA
Rzeczy do kuchni, ale nie wiem jakie.

KAPULET
Śpiesz się.

Wychodzi SŁUŻĄCY

Idź, wasze, suchszych szczap narąbać;
Piotr ci kloc wskaże po temu.

DRUGI SŁUGA
Jeżeli
O kloca idzie, to dość mnie samego;
Nie potrzebuję się zwracać do Piotra.

Wychodzi

KAPULET
Masz słuszność; żywo! Wesołe ladaco!
Sam będziesz klocem. Dalipan, już dnieje
I hrabia będzie tu zaraz z muzyką.
Tak przyrzekł.

Słychać muzykę

Otóż idzie; już go słychać.
Hej! Żono! Marto! Chodźcie tu! Hej! Marto!

Wchodzi MARTA

Idź, obudź Julkę, ubierz ją co żywo,
Ja pogawędzę tymczasem z Parysem.
Spiesz się, nie marudź; pan młody już przyszedł.
Co tchu się zwijaj.

Wychodzi

Scena piąta

Pokój JULII. JULIA w łóżku. Wchodzi MARTA

MARTA
Panienko! Julciu! Jak się to zaspało!
Wstawaj, gołąbku! Wstawaj! Wstydź się, śpiochu!
Panienko! duszko! rybko! Ani mrumru!
Chcesz, widzę, wyspać się za cały tydzień,
Jakbyś wiedziała, że ci hrabia Parys
Następnej nocy nie da oka zmrużyć.
Odpuść mi Panie, amen! Jak śpi smacznie!
Muszę ją jednak zbudzić. Julciu! Julciu!
Niech no cię hrabia Parys tak zastanie,
To się dopiero zerwiesz. Cóż to? w sukni?
Jużeś ubrana i znów się pokładłaś?
Dosyć już tego! Julciu! Panno Julio! —
Ha! przez Bóg żywy! Na pomoc! na pomoc!
Ona nie żyje! O, ja nieszczęśliwa!
Po co mi było się rodzić? Na pomoc!
Choć trochę akwawitu! Panie! Panie!

Wchodzi PANI KAPULET

PANI KAPULET
Co to za hałas?

MARTA
O dniu niefortunny!

PANI KAPULET
Mów, co się stało?

MARTA
Patrz, pani.

PANI KAPULET
O nieba!
O moje dziecię! o moja pociecho!
Wstań! odżyj albo umrę razem z tobą!
Na pomoc! wołaj pomocy!

Wchodzi KAPULET

KAPULET
Co za guzdralstwo! Pan młody już czeka.

MARTA
Ona nie żyje; rozstała się z życiem!
O dniu żałosny!

PANI KAPULET
O dniu opłakany!
Ona nie żyje, nie żyje, nie żyje!

KAPULET
Puśćcie minie, niech zobaczę… Jak lód zimna;
Krew w niej zastygła; członki jej zdrętwiały. . .
Dawno już życie z tych ust uleciało.
Śmierć ją zwarzyła, jak mróz najpiękniejszy
Pierwiosnek w maju. Nieszczęsny ja starzec!

MARTA
O niefortunny dniu!

PANI KAPULET
O dniu boleści!

KAPULET
Śmierć ta, niszcząca wszystkie me nadzieje,
Głos mi tamuje i zamyka usta.

Wchodzi OJCIEC LAURENTY i PARYS z muzykantami

OJCIEC LAURENTY
Czy panna młoda już jest w pogotowiu
Iść do kościoła?

KAPULET
Iść, ale nie wrócić:
O synu, w wilię dnia twojego ślubu
Śmierć zaślubiła twą oblubienicę.
Patrz, oto leży ten kwiat w jej uścisku.
Śmierć jest mym zięciem, śmierć jest mym dziedzicem.
Umrę i wszystko jej oddam, bo wszystko
Oddaje śmierci, kto oddaje ducha.

PARYS
Tak dawnom wzdychał do tego poranku
I takiż widok czekał mię u mety!

PANI KAPULET
Dniu nienawistny, przeklęty! ohydny,
Stokroć obmierzły, jakiemu równego
W obiegu swoim czas jeszcze nie widział!
Jedno mieć tylko, jedno biedne dziecko,
Jedną uciechę i jedną pociechę,
I tę zabiera śmierć nielitościwa!

MARTA
O smutny, smutny dniu! o dniu żałosny!
Najopłakańszy, najniefortunniejszy,
Jaki widziałam w życiu kiedykolwiek!
O dniu! o smutny dniu! O dniu żałosny!
Nie było nigdy jeszcze dnia takiego.
O! stokroć smutny dniu, stokroć żałosny!

PARYS
Okrutna, sroga świętokradzka śmierci!
Tyś mię podeszła, obdarła, zgnębiła,
Przez ciebiem niebo stracił, okrutnico!
O Julio! luba! życie! już nie życie,
Niemniej jednakże luba i po śmierci!

KAPULET
Zawistny, twardy, niecny, zbójczy losie!
Po cóż ci, po co było tak tyrańsko
Wniwecz obracać naszą uroczystość!
O moje dziecko! raczej duszo moja,
Nie moje dziecko; bo dziecko jest trupem;
I wraz z nim cała pociech mych ostoja,
Cały wdzięk życia stał się śmierci łupem!

OJCIEC LAURENTY
Przestańcie! rozpacz nie leczy rozpaczy.
Nadobne dziecię to było własnością
Zarówno nieba, jak i waszą; niebo
Zabrało swoją część; tym lepiej dla niej.
Wyście nie mogli waszej części ziemskiej
Ustrzec od śmierci, ale część jej lepszą
Niebo zachowa w wiekuistym życiu.
Jej wywyższenie było szczytem waszych
Życzeń i dążeń. W nim zakładaliście
Swój raj na ziemi i płaczecież teraz,
I rozpaczacież widząc ją wzniesioną
Ponad obłoki do istnego raju?
O, zła to miłość jęczeć z żalu wtedy,
Kiedy tym, których kochamy, jest dobrze.
Nie ta dziewica dobrze poszła za mąż,
Co długie lata przeżyła w zamęściu,
Lecz ta, co młodo zamężną umiera.
Połóżcie tamę łzom i umaiwszy
To piękne ciało liśćmi rozmarynu,
Każcie je; wedle zwyczaju, niebawem
W świątecznych szatach zanieść do kościoła.
Świętymi wprawdzie są boleści prawa,
Przecież rozsądek z łez się naigrawa.

KAPULET
Cośmy na gody poprzysposabiali,
To musi teraz posłużyć na pogrzeb;
Weselna uczta zamieni się w stypę,
Dźwięk strun w jęk dzwonów, pieśni w smętne treny,
Mirtowy wieniec martwą skroń otoczy,
Słowem, wszystko się w opak przeistoczy.

OJCIEC LAURENTY
Wyjdźcie stąd, państwo, i ty, hrabio, także,
Niech się gotuje każdy odprowadzić
Te piękne zwłoki na wieczny spoczynek.
Snadź niebo na was o coś zagniewane;
Nie jątrzcież jego gniewu jeszcze gorzej
Oporem przeciw świętej woli bożej.

Wychodzą KAPULET, PANI KAPULET, PARYS i OJCIEC LAURENTY

PIERWSZY MUZYKANT
Trzeba nam podobno schować dudy w miech i wynieść się za drzwi.

MARTA
Tak, tak, schowajcie swoje instrumenta,
Poczciwi ludzie, nie ma tu co robić.

Wychodzi

DRUGI MUZYKANT
Możeć się jeszcze co znajdzie.

Wchodzi PIOTR

PIOTR
Zagrajcie mi na basetli, panowie muzykanci, zagrajcie mi na basetli,
jeżeli mi dobrze życzycie.

PIERWSZY MUZYKANT
Dlaczego na basietli?

PIOTR
Bo moja dusza gra teraz na drumli. Zagrajcie mi co smętnie skocznego dla rozweselenia.

PIERWSZY MUZYKANT
Daj nam waść pokój; nie pora teraz do gędźby.

PIOTR
Nie chcecie zatem?

PIERWSZY MUZYKANT
Nie.

PIOTR
Czekajcie, zapłacę wam za to.

PIERWSZY MUZYKANT
Czym takim?

PIOTR
Nie brzęczącą monetą, jak mi Bóg miły! ale bitą monetą; monetą godną rzępołów.

PIERWSZY MUZYKANT
To my się waćpanu równą monetą odpłacimy; monetą godną lokajów.

PIOTR
Wprzód ja wam lokajską klingą zagram po brzuchu.

DRUGI MUZYKANT
Schowaj waćpan swój rożen, a wydobądź lepiej swój dowcip.

PIOTR
Strzeżcie się ostrza mego dowcipu, bo was przeszyje na wylot. Baczność!

śpiewa

Gdy z piersi płynie jęk,
A serce żal rozkrwawia,
Muzyki srebrny dźwięk…
Dlaczego srebrny dźwięk? Dlaczego muzyki srebrny dźwięk? Cóż waść na to, mości
prymusie gaj do?

PIERWSZY MUZYKANT
Jużci dlatego, że srebro ma dźwięk miły.

PIOTR
Brawo! a waść co na to, mości Klawicymbale?

DRUGI MUZYKANT
Dlatego, sądzę, że muzykanci grają za srebro.

PIOTR
Brawo także! A waść co o tym sądzisz, mości Kaleczyuchu?

TRZECI MUZYKANT
Nie wiem doprawdy, co o tym sądzić.

PIOTR
O, przepraszam, zapomniałem, że jesteś śpiewakiem. No, to ja powiem za ciebie: „Muzyki
srebrny dźwięk” mówi się dlatego, że muzykanci rzadko kiedy złoto za muzykę dostają.

wychodzi śpiewając

Muzyki srebrny dźwięk
Natychmiast ulgę sprawia.

PIERWSZY MUZYKANT
Cóż to za bezczelny łotr z tego hultaja!

DRUGI MUZYKANT
Pal go kaci! Zejdźmy tam na dół wmieszać się między orszak żałobny i czekać, rychło co
spadnie z półmiska.

Wychodzą