Rzecz o wolności słowa

XII
Co? znaczyłaby Ludzkość, gdyby ją kto zmierzył.
Jak ona jest… i w taką, jak jest ona, wierzył –
Co? ona by znaczyła widziana tak szczerze,
Jak ją znam i oglądam-nie zaś, jak w nią wierze –
Co by ona znaczyła!…
Dziewięćset milionów
Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych
Półwyspów…
Oto wszystko!
i trup w każdej chwili
Zowąd – a zowąd słabe niemowlę zakwili.

*
Oto i wszystko…
*

Ludzkość z takowym obliczem,
Lubo to jej oblicze — nie byłaby niczem.
Jakby do samej siebie twarzą poniżona
Przestawała być sobą… wszelako to Ona!
I to własny jej obraz-i ten ją zagładzą:
Tak Ludzkość, bez Boskości, sama siebie zdradza,
Aż dopiero gdy w eter opłynie niebieski.
Powraca jej majestat i szarłat królewski,
Aż widziana dopiero: jaką b y ł a? b y w a?
I będzie?… to, zaiste, jest Ludzkość prawdziwa.
Nie inaczej z Człowiekiem: gdy nań kto poziera,
Jak on jest, i purpurę mu królewską zdziera.
Oglądając go lichym od stopy do powiek,
Jak pyłu garść rwanego wiatrem…
…cóż… tam… człowiek?!

Ale pył ów, odniesion harmonii stworzenia,
Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia,
I wielka rzecz stąd rośnie: co godzina, co wiek.
Co Era – to mówimy wtedy:
…oto Człowiek!

XIII
Dziejów sąd ma u siebie tę straszną potęgę,
Że może słowa nie rzec i utworzyć księgę,
Skoro nie gwałcąc zdania ani rzeczy biegu,
Postawi tylko trumnę przy trumnie w szeregu,
A wiatr kątami owych zaświśnie w te słowa:
„Nie rzekłem nic… czytajcie! co zmówił Jehowa!”

Powiadają: że Księgi-pielgrzymstwa śród krzyże
Porzucone z kartami, które wicher liże,
Jak pianę fal… są arcypotężnym zjawiskiem;
Że duch bywa materii – marnotrawstwa bliskim,
Że zaiste jest wielkim natchnienie wulkanu:
Ptak je wietrzy, drży jemu grzywą kark kurhanu,
Firmament się zanosi łkaniami Sodomy,
Coś dzieje się – wracają niedopękłe gromy
We chmur wnętrza, jak poród, co uląkł się siebie –
Coś się na ziemi dzieje, stało się na niebie.
Miasta jako ich mury pobladły wapienne,
Bruki placów jak piersi podnoszą się senne,
Gmin szemrze… potem naraz czerwony słup łuny,
Przekreśliwszy firmament, rozdeszcza pioruny.
Rolnik pług załamuje w skibę rozżarzoną,
Jak krzyż w zachodu blaskach-król chwiejna, koroną
Maca po drżącej ziemi, gdzie państwa granice?
Zgładzone burzą w karty piasku bladolice.
A poświst wichru równa ludzkość cichym pyłem…
Mówią: że to jest wielkie-ufam!… ja-tam byłem.

Wszelako – acz jest piękne wulkanu natchnienie
I, trzęsąc harfą nerwów, ma coś jak sumienie
Doniosłego-być może, że i Nilu łono
Szerokiego, co z swoją palm rzadkich koroną
Na równym czole, w płaszczu safirowym wody,
Wraca rocznie, pamiętny, by ukrócić głody,
1 rozwiniętą szaty lazurowej połą
Otula pierś narodu, jak matka pierś gołą
Niemowlęcia, by wstał jej syn, zdrowy i syty,
Pojrzeć na dobroć Boga, na zbóż aksamity –
Myślę… że i ten cichy co rok widok łanu
Majestatycznym bywa nie mniej od wulkanu!

XIV
Trzeba było łacińską, czeską lub niemiecką
Piszące ortografią ustatkować dziecko,
Mowę zrównać, uczynić bogatą w nazwiska
Płodów ziemi i uczuć-dać jej grom, co błyska,
I dać jej ścisłość słowa Statutów i głębie
Biblijne, i niewieście gruchania gołębie.
Słodycz i moc, i prawdy ciesielski sznur-potem
Tłumaczeniami stwierdzić-i jeszcze błyskotem
Bieżących wdzięków z-wonić, jak szlubny strój żeński,
By się po polsku uczył dwór andegaweński!
Trzeba było mieć tłocznię i drukarską czeladź
Wytrwale pracującą, by ducha w rzecz przelać,
Nie na dzień, nie na jeden pamflet zaułkowy.
Lecz na wieki, przed ludźmi i źródłem wymowy.
Praca, której nie pełni się między gawędką
A gawędką-ni ciska konwulsyjnie-prędko.

Trzeba było jak Ojciec Niebieski na długo
Ukochać – trzeba było być duchem i sługą!…
Zwycięstw takich, dlatego że takich i właśnie,
Żaden nie zniszczy mocar – on pierwej sam zgaśnie –
I żaden żandarm ani cenzor, ni pachołek
Orderowy – bo to jest tron, nie lada stołek.
Trzeba było być duchem, pokorą i pracą,
I siłą, i nicością – trudem nie lada co –
Żeby ów polski Język nie opłonął naraz,
Lecz jak twierdza zupełna, jak obronny taras,
Ruś-Litwę-Prusy objął. Zarówno w Siewierzu,
Jak w Królewcu wybrzmiewał albo w Sandomierzu,
Gminny, sielski, uczony-kmiecy i królewski –
Ten kasztelański Jana język Czarnoleski.
Język, który na Sądzie popiołów zawoła:
„Uwity jestem z nerwów skrwawionych Anioła
I sądzę was od stopy do włosa, bo jestem
Wszystkich was-razem dechem i moralnym chrzęstem!”

XV
Oto moja messeńska, moja Tyrtejowa
Pieśń i boleść. Skończyłem „O wolności słów a”.
A teraz kędyś palma ze stepu mnie wzywa
I oazis, bog-dąjby choć ta-niekłamliwa!
Spocząć pragnę, iż błędną rzeczą nie uwiedłem,
Pragnę spocząć, i pójdę spocząć, i poszedłem…

Gwiazdy przede mną, za mną gwiazdy dżdżą, złotemi
Kresy, gdy lecę, niebu odrębny i ziemi,
Jakbym sam trzecią rzeczą był między obiema.
Piasek mówi: „Przeleciał”, Wiatr: „J uż go tu nie ma!’

Lecę, i ani zgadnąć mogę, setnie jakie
Lat, i mil, i atomów tykało kulbakę
Pianą dzierzganą białą, ni drogi jak wiele
Ubiec musiałem, prawe upatrując cele-
Porzuciwszy świat na dwie partie rozłamany:
Między Tytany-szału i Flegmy-tytany…
Sam przez pustynię lecąc wybladły-że prawie
Litowały się mego pragnienia żurawie,
I pluły mi dziobami wilgoć-a ja dalej
Pędziłem, by mnie bliźni sucho nie żegnali!
Bym nie zbył reszty serca pierwej, aż się cegły
Nad trumną zaczerwienią, iż miłość dostrzegły…

Z dala – z dala – nim stopa ma dotknęła piasku,
Zawołałem sam: „Tad mur!…”-przy księżyca blasku
Kolumn tysiąca więcej widząc, których chóry
Szły tam i ówdzie kiedyś, w myśl architektury,
Co gdzieś albo istnieje, lub stała się siłą
Myśli ludzkiej, i widzi, w niczym jak coś było.
I było cicho pośród ruiny ogromnej,
Wkładającej na niebo profil wiekopomny,
Cały szczerby swoimi, jakby się o ramię
Boga oparło czołem miasto, gdy się złamie.

Patrzyłem i wydziwić się nie mogłem onej
Całości rzeczy w całość ruiny zmienionej,
Pięknej ogółem, który powstał ze zniszczenia,
Z potrącenia, zdeptania i zlekceważenia,
Gdy rzędy kolumn, jakby skamieniała lira,
Niewzruszenie a ciągle śpiewały: „P a l m y r a!”

Księżyc stał za strun owych skamieniałych kratą,
Bluszcz dopełniał, gdzie linię czułeś zbyt szczerbatą,
I, jako dłutem ryty, szedł przez białe łomy,
Lekszy od ornamentów, równie nieruchomy.
Nakreślony harmonią tak, że niepodobna,
By zeń bez szwanku gałąź odprysnęła drobna,
Kto zaś nie barbarzyniec, ten w ruiny tumie
Bluszczu nie tknie, lub całość mniej odeń rozumie!

„Całość” – rzekłem we wnętrzu ducha i, struchlały,
Dodałem: „Taka!… że jej nie wypowiem całej…” –
I nie wiem, czemu ręką chciałem kamień drobny
Podjąć, lecz nie jak fragment wydał się osobny
Palcom moim; zadrżałem i ramię cofnąłem,
Czując, że za część jedną rzeczy pełnej wziąłem,
I natychmiast szepnęła do mnie myśl ostrożna:
„Patrz!… oto i Ruinę nawet popsuć można!”

A jam jej odpowiedział:
„…Zaprawdę -Ruina
Jest całością!…
…I nową twórczość odpoczyna.”
A patrząc dłużej rzekłem:
„…Jest! kres taki, który
Nie Ruiny już tyczę, lecz – architektury!”
I począłem się w duchu tą myślą dziwować:
„Szczególniejsza?!… że można Ruinę zepsować!.
Że więc dzieło zniszczenia i dzieło tworzenia
Harmonijnie się kędyś łączy i spierścienia…”

***
W tym momencie dotknąłem palcem Zmartwychwstanie
I wymówiłem słowo: „JESTEM…”- niespodzianie,
I chciałem ręką wtóry kamień podjąć z ziemi…
Lecz zdał mi się ogółem łączny ze wszystkiemi…
Zadrżałem znów…
…gdy orzeł rzekł, jak trąba grzmiąca:
„KTO TU TRĄCA RUINĘ, TEN PRINCIPIUM TRĄCA…”

Odtąd już, w jakąkolwiek się przeniosłem sferę,
Zrozumie wałem Całość-słowa i Literę.