Nagle mię trącił — płacz na pustym błoniu:
„Rzymie! nie jesteś ty już dawnym Rzymem”.
Tak spiewał pasterz trzód, siedząc na koniu.
Przede mną mroczne błękitnawym dymem
Sznury pałaców pod Apeninami,
Nad nimi kościół ten… co jest olbrzymem.
Za mną był morski brzeg, i nad falami
Okrętów tłum, jako łabędzie stado,
Które ogarnął sen pod ruinami.
I zdjął mię wielki płacz, gdy tą gromadą
Poranny zachwiał wiatr, i pędził daléj
Jakby girlandę dusz w błękitność bladą.
I zdjął mię wielki strach, gdy poznikali
Ci aniołowie fal — a ja zostałem
W pustyni sam — z Rzymem, co już się wali.
I nigdy w życiu takich łez nie lałem
Jak wtenczas — gdy mnie spytało w pustyni
Słońce, szydzący Bóg — czy Rzym widziałem?