Już na samym wstępie, jeśli przyjmiemy, że każda, nawet najmniejsza rzecz na tym świecie jest w jakiś sposób sensowna, musimy się zastanowić jaki jest ten sens i jak go odkryć. Na przykład dlaczego jednego lata zbiory truskawek na polach są większe, a drugiego i trzeciego mniejsze. Albo dlaczego jeden kwiatek na lizaku jest różowy, a inny niebieski. Można by tak wymieniać nieskończoną ilość czasu, lecz warto jednak zastanowić się nad rzeczą, która dotyczy praktycznie każdego, jakkolwiek by się kto nie zapierał, że nie ma z nią nic wspólnego. Oczywiście chodzi tutaj o cierpienie.
Załóżmy, że ktoś całe życie jest szczęśliwy. Nie przydarza mu się nic przykrego, nikt i nic go nie rani, a jego egzystencja to pasmo ciągłych sukcesów. Czy w takiej sytuacji docenia to co ma, i to co go spotyka ? Czy wtedy może nazwać się szczęśliwą osobą, skoro nie umie do końca zdefiniować tego jak się czuje, gdyż nigdy nie spotkało go nic złego? Nie sądzę. Nie jest wstanie stwierdzić, jaką wartość ma dla niego najmniejsza chwila radości, jak wiele znaczy dla niego jeden miły gest. Jednakże, gdyby nagle przydarzyło mu się coś nie tragicznego, tylko przykrego, coś co dla pospolitego człowiek jest błahostką, najprawdopodobniej by się załamał. Uznałby to za istny koszmar, z prostej przyczyny. Z nieznajomości prawdziwego życia, które doświadcza nas złymi chwilami właśnie po to, byśmy mogli nauczyć się doceniać jego pozytywne strony. By w trudnej sytuacji mieć świadomość, że po burzy zawsze wychodzi słońce, i by nie załamywać się jakkolwiek by nie było. By zawsze wierzyć, zawsze mieć nadzieję, że kiedyś będzie dobrze.
I chyba każdy powinien znać odpowiedź na tytułowe pytanie, że cierpimy właśnie po to, by móc rozróżnić radość od smutku, oraz aby doceniać szczęście i to co się posiada. Cierpienie wzbogaca naszą osobowość, stajemy się mądrzejsi, przez co później możemy go unikać. Na zakończenie, zacytuję Mikołaja Gogola. „Przyjmijcie z pokorą każde cierpienie, wierząc, że jest ono potrzebne”.