Pewnego dnia wybrałam się razem ze swoimi ziomalami na przechadzkę po parku. Była zarąbista pogoda, słońce nieźle dawało. Szliśmy na coca-colle, ale była fazka. Takie rycie mieliśmy, że normalnie stypa iść. Gdy doszliśmy na miejsce spotkaliśmy takiego Kozaka, który uważał ze może mieć każdą laske, wyglądał jak Czesio i zaczoł podwalac się do Zuzy. Tak zaczoł jej ryć banie, że myślałam że zaraz oberwie po uszach. Normalnie takie smuty walił ze szok! Ale co tam. Przegnałam go i kupiliśmy sobie te napoje. Usiedliśmy na wypasionych fotelach, ale coś tam jechało. Przesiedliśmy się z tamtąt i zauważyliśmy Justyne, była z deczka wypindzona, ale czego nie robi się żeby zaszpanować przy kolegach. ?Dobra, nuda spieniamy na haus? powiedziałam i zaraz byliśmy na naszym podwórku. Tam zczailiśmy się i była niezła schiza. Po jakichś 30 min. ogarniania się wyszliśmy na melanż. Leciała muza a jakiś kolo nieogarnięty, ale szmalarny nie dawał mi spokoju, w końcu powiedziałam mu ? siorbaj kisiel malaguta? bo już mnie denerwował. I poszedł sobie. Było zarążbiście nudno i zwaliłam z tamtąd. Jak byłam już w domu pokłuciłam się ze starszymi i miałam dość tego zakichanego kwadrata. Poszłam w kime i już nie chciałam wstawać.