Śmierć, co trzynaście lat stała koło mnie,
Poszła i wbiegła do carskiej komnaty,
Car ją jak wariat przyjął — nieprzytomnie —
I oddał ducha przy strzale harmaty,
Który gromowi bożemu podobny,
Poszedł na Moskwę jako dzwon żałobny.
Moskwa w powietrze blade zasłuchana,
W czepcach złocistych jak matuszka stara,
Słysząc to rzekła: „Albo śmiech szatana,
Albo też pękło czarne serce cara”.
I cała wyszła na zielone błonia
Czekać na jezdca pierwszego i konia.
Pierwszy koń leciał, a był jako smoła,
I cały czarny jeździec na nim siedział,
Przez lud przeleciał i wpadł do kościoła,
Przez lud przeleciał — słowa nie powiedział;
A kiedy kościół odemknięto z trwogą,
A tej ciemnej Ławrze nie było nikogo.
Drugi przeleciał — lecz resztkami włosa
I chustką krwawą się krył przed narodem,
Jak człowiek, który nie ma ust i nosa
I twarz ma całą zgniłą jednym wrzodem.
Ten, jako zwykle car czynić przywyknął,
Wbiegł w zamek — usiadł na tronie i zniknął.
Trzeci przeleciał — ale był z daleka
Widny ludowi… że był jak ruina,
Która ma okna tam, gdzie u człowieka
Serce się mieści i szyja się wcina…
Ten nie doleciał, bo nań wpadły kruki
I rozerwały przed ludem na sztuki.
Wtenczas lud krzyknął: „To nasze trzy cary,
Które w człowieku teraz jednym były;
Najpierwszy: to duch i proch, i car wiary,
A drugi to proch i duch, i car siły;
A trzeci — od tych rozerwany ptaków,
To car-kat… który był królem Polaków”.
[1845]