Stara baśń – recenzja

I znów na nasze ekrany trafia rodzima superprodukcja. Doświadczony reżyser, popularni aktorzy, niemałe nakłady finansowe, no i przede wszystkim fabuła oparta na klasyce literackiej – to od kilku lat gwarancja sukcesu, jeśli nie artystycznego, to przynajmniej komercyjnego. Jerzy Hoffman, który Ogniem i mieczem zamknął wymarzoną ekranizację sienkiewiczowskiej trylogii (a zarazem rozpoczął swoistą modę na adaptacje dzieł literatury polskiej), tym razem postanowił opowiedzieć nam baśń. I to dosłownie opowiedzieć – bowiem w filmie Stara Baśń – kiedy słońce było bogiem twórca występuje również w roli narratora, a to sugeruje, że mamy do czynienia z obrazem osobistym. Autor przecież od lat deklaruje miłość do historii Polski, więc to oczywiste, że jego kolejna kostiumowa produkcja jest wyrazem tego uczucia.
Najnowszy film Hoffmana to opowieść o legendarnych początkach polskiej państwowości. Reżyser świadomie zrezygnował z wiernej adaptacji literackiego pierwowzoru, eksponując pewne motywy powieściowe (jak makbetowski wątek Popiela i jego żony), inne zaś pisząc od nowa (pierwszoplanowa rola Piastuna). Poza tym w Starej Baśni są przedstawione i obyczaje, i pogańskie obrządki, wszystko zaś toczy się w rytmie przygodowo-miłosnej historii. I właśnie decyzja, by pokazać poniekąd własną „starą baśń” wydaje mi się jednym z bardziej trafnych posunięć autora. Reżyser skupia się na kilku postaciach, ich wzajemnych relacjach oraz wynikających z tego sytuacjach. Słowem: akcja toczy się na tyle wartko, że film „się ogląda” (inna sprawa, że Stara Baśń jest znacznie krótsza niż dotychczasowe hoffmanowskie obrazy – trwa zaledwie 107 minut).
Problemem pozostaje jakość owego „oglądu”, która – delikatnie mówiąc – nie zachwyca. Stara Baśń – kiedy słońce było bogiem ma wiele słabych momentów: począwszy od dialogów (tak drętwych, że nie radzą sobie z nimi nawet świetni aktorzy, których w obsadzie jest niemało), a skończywszy na komputerowych efektach specjalnych, po raz pierwszy w całości – co z dumą podkreślają producenci – zrealizowanych w Polsce. Owocem tych ostatnich jest m.in. soczysta zieleń boru, zalewające wszystko słoneczne światło, chmury kłębiące się na niebie oraz spektakularne uderzenie pioruna (w co – nie zdradzę). Brakuje natomiast, szczególnie w scenach batalistycznych, inscenizacyjnego rozmachu, tak dobrze znanego z poprzedniego filmu Hoffmana (vide sekwencja bitwy pod Żółtymi Wodami, moim zdaniem jedna z najlepszych w kinie polskim). I tu rodzi się pytanie: czy warto uciekać się do techniki komputerowej nie potrafiąc w pełni wykorzystać jej możliwości? Sadząc po tym, co widzimy – nie. Stara Baśń uświadamia, jak daleko nam do technicznych osiągnięć tzw. zachodniej kinematografii (choć także wschodniej – wystarczy przypomnieć chiński film Hero). Owszem, ekranowy efekttych zabiegów jest szalenie zabawny, lecz rozbawienie widza nie było raczej zamiarem twórców.
Jerzy Hoffman opowiedział więc swoją baśń, jednak sposób, w jaki to uczynił mnie rozczarował. I mimo że jest w Starej Baśni wiele elementów dobrych, jak scenografia Andrzeja Halińskiego oraz kostiumy Magdaleny Tesławskiej i Pawła Grabarczyka, to schodzą one, niestety, w tym cyfrowo upiększonym obrazie na drugi plan. W rezultacie nie wciągnął mnie ów prasłowiański świat i nie porwała legendarna historia. Ot, kolejna ekranizacja szkolnej lektury.