Czarlie Marlow, główny bohater utworu ?Jądro ciemności? Josepha Conrada wyruszył w długą i uciążliwą podróż do Afryki- do miejsca, do którego nie doszła cywilizacja, do dziczy.
Podróż głównego bohatera rozpoczęła się z londyńskiego portu. Przez czas długi płynął wzdłuż wybrzeża. Dzień po dniu brzeg wyglądał tak samo, jakby statek nie poruszał się wcale, dlatego też podróż była monotonna. Niekiedy urozmaicał ją odgłos fal nadbrzeżnych. Owy odgłos dźwięczał w uszach Charliego niczym głos brata. Statek przepływał koło różnych miejscowości, o nazwach jakby z jakiegoś bajkowego snu: Gran` Balsam, Littre Popo itd. Ta podróż do jądra ciemności była niczym uciążliwa, męcząca pielgrzymka ?wśród zapowiedzi nocnych zmór?.
Po trzydziestu dniach znojnego rejsu po obcym, nieprzyjaznym morzu statek dotarł do ujścia wielkiej, cudownej rzeki Kongo, która to na mapie wiła się niczym wąż boa i już od dzieciństwa budziła olbrzymią ciekawość w Marlowie. Jednakże przystanek nie trwał zbyt długo, gdyż od razu wyruszył na małym morskim parowcu w dalszą, męczącą drogę, w podróż po krainach nieznanych- do stacji spółki. Tam, gdzie rzeka się rozszerzała ukazało się oczom Marlowa skaliste, groźnie wyglądające urwisko, wały wydobytej ziemi na brzegu i domy na wzgórzu. Nieustanny szum wody na progu rzecznym unosił się nad tym wizerunkiem zamieszkanej pustyni. To właśnie tu znajdowała się owa stacje-trzy drewniane budynki podobne do baraków. Wysiadłszy ze statku Charlie udał się wąską, stromą ścieżką w kierunku obskurnych budynków spółki.Dotychczasowa podróż nie była niczym specjalnym w porównaniu do drogi do stacji- 200 milowej pieszej wędrówki. Wszędzie widniały jedynie ścieżki i ścieżki. Po pustym kraju snuła się sieć ścieżek wydeptanych. Ścieżki biegły przez trawę spaloną, przez trawę wysoką, przez gąszcze, wąwozy, kamieniste pagórki. Pod górkę i z górki. Mnóstwo ludzi padało wycieńczonych, gdyż nie był to spacerek, a uciążliwa wędrówka po obcych, nieprzyjaznych terenach, nie zamieszkałych przez nikogo. Naokoło panowała przejmująca cisza, jedynie słychać było tupot i szelest sześćdziesięciu par bosych, murzyńskich nóg oraz bicie bębnów gdzieś w oddali niczym dźwięk dzwonów w kraju chrześcijańskim. Ten etap podróży przypominał wędrówkę po prehistorycznej ziemi, po ziemi mającej wygląd nieznanej planety. Mogli czuć się astronautami, którzy jako pierwsi odkryli jakąś dotąd nieznaną planetę. Piętnastego dnia eskapada ujrzała znów wielką rzekę i dowlokła się do stacji centralnej- wśród krzewów i lasu, w bliskości woniejącego bagna.
W stacji centralnej nastąpiła dłuższa przerwa w przemieszczaniu się, gdyż Marlow musiał naprawić statek. Gdy jego praca dobiegła końca wyruszył w górę rzeki ?do najwcześniejszych początków świata, gdy po ziemi hulała roślinność, a królowały wielkie drzewa.?-do stacji Kurtza. Podróż po nieuregulowanej wielkiej rzece była bardzo niebezpieczna. Każdy brzeg był okropną, nieprzeniknioną, pierwotną dżunglą, której nie dotknęła ludzka ręka. Nie mogli stwierdzić, dokąd płyną- w górę, w dół rzeki czy w poprzek, gdyż panowała gęsta mgła. Była tak gęsta, iż wydawało się, że można ją kroić. Jedynym znakiem, dzięki któremu można było określić kierunek było uderzanie statkuo jeden albo o drugi brzeg. Owa mgła nieprzenikniona spowodowała postój. Droga do Kurtza przypominała ciężką wędrówkę rycerza do zaczarowanej księżniczki-była tak samo niebezpieczna, przerażająca , potworna. W odległości pięćdziesięciu mil od celu ich podróży czyhające niebezpieczeństwo napadło na tułaczy z całą swoją mocą. Liczna grupa murzynów straszliwych zaatakowała statek. Dwie osoby zapadły w objęcia morfeusza na wieki- palacz i sternik.
I tak oto uciążliwej podróży dobiegł kres. Cel został osiągnięty- Marlow i jego załoga, aczkolwiek niepełna, dotarła do stacji Kurtza.