Mój kuzyn nazywał się Marek. Miał 17 lat. Zawsze był zniechęcony i umywał ręce od wszystkiego. Nie miał kolegów ani przyjaciół. Przez ucho igielne dostał się do następnej klasy najgorszego gimnazjum w mieście. Raz już „siedział”. Był jak plaga egipska – zawsze dokuczliwy i nieznośny. Nigdy nie był uśmiechnięty.
Od swojego dzieciństwa był czarną owcą w naszej rodzinie. Nigdy nie pokazał się na imprezach okolicznościowych naszego klanu. Każdy, nawet jego rodzice patrzyli się na niego z zawiścią. Był narkomanem. Mówił, że jego kamieniem węgielnym życia są narkotyki. Utrzymywały go na duchu, ponieważ była to jego jedyna przyjaźń. Na noc nigdy nie było go w domu. Spał na ławce w parku lub „szlifował chodniki” prosząc każdego o parę groszy. Chciał byc złotym cielcem, ale kiedy dostał kieszonkowe wydawał je na narkotyki. Jego marzenie nigdy się nie spełniło.
20 lipca 2001 roku przedawkował. Zmarł. Po sekcji zwłok rodzina dowiedziała się co było przyczyną nagłej śmierci Marka. Byliśmy zdumieni. Dopiero teraz wszystcy poznali jego ukryty tryb życia. Dwa dni później odbyła się uroczystość pogrzebowa. W sali gdzie leżała trumna ze zwłokami Marka, było tak głośno, że czułem się tak jakby w jednym pomieszczeniu zamknęli Wieżę Babel. Wszystcy płakali – czy to było na pokaz?
Grób Marka można zobaczyć do dziś na miejscowym cmentarzu, lecz dopiero wczoraj zobaczyłem zasłonięty przez wielkie wieńce i piękne kwiaty napis: „Zawsze Ciebie kochaliśmy i będziemy zawsze Ciebie kochać…”. Tylko kto wcześniej tą miłość okazał? Czy ten płacz był na pokaz dla ukazania fałszywej matczynej miłości? Czy można było tego uniknąć? Można było tego uniknąć w najprostszy sposób… Dzięki niemu Marek otworzył by się na świat, nie przyjaźnił się z narkotykami, nie spał na parkowej ławce, by nie umarł… Jest to miłość. Szczera miłość ze strony rodziców…