U starej tamy zgięci w lękс
Od długiej, ciężkiej pracy,
Od żrących pyłów ślepi wpół,
Mocują się biedacy.
Zapadła pierś ich ledwo tchnie,
Pot im zalewa oczy;
Gną się kolana wyschłych nóg,
A każdy głaz swój toczy…
Trzęsą się czaszki łysych głów
Mdłym, beznadziejnym ruchem,
W schylonych grzbietach trzeszczy kość
Wiązaniem twardem, suchem…
Każdy z nich dźwiga tyleż lat,
Go i ta stara tama;
Jak dawno żyją — tego śmierć
Nie pomni nawet sama.
I ciągną taczki, pęki lin,
Dębowe ciągną tramy,
Umocnić muszą wątły mur
Tej starej, starej tamy…
Lecz próżno sypią gruz i żwir
I próżno walą kłody;
Spod rąk im chwyta wartki wir
Zapory i zagrody.
Chwieje się belka, pęka sznur,
Staczają skał odłamy;
Potężna fala rwie się w mur
Tej starej, starej tamy…
A wtedy stają, patrzą w dal
Swym osłupiałym wzrokiem
Za tą ogromną siłą fal,
Za tchnieniem wód szerokiem,
Zwiędłe im wargi jakiś dziw
I jakiś lęk otwiera;
I patrzą, patrzą, jak spod nóg
Woda im ląd wydziera.
Ani w nich skargi, ani słów,
Tylko milczenie samo
I zadziwione chwianie głów
Nad starą, starą tamą…