W mojej małej, niskiej izbie
Mam okienka dwa nieduże;
W jednym świeci szafir morza,
W drugie świt mi rzuca róże.
Od róż świtu do szafiru
Chodzą ciche oczy moje,
Kiedy w małej, niskiej izbie
W porankowych światłach stoję.
I nabieram blasku w piersi,
I nabieram tchnienia fali;
I dzień cały gra mi morze,
I zorza się we mnie pali.
Lekkich ogniów i kolorów
Pełną duszę mam do zmroku;
W nocy jeszcze pod powieką
Modre iskry czuję w oku.
I przedsennym mi widzeniem
Płyną barwy, blaski, tony
Pod pułapem niskiej izby,
Świat wpół znany, a wpół śniony.
Tła różane, tła liliowe
Przez kurzawę świecą złotą:
We florenckim gdzieś inchiostro
Fresk maluje stary Giotto…
Mur klasztorny się ukwieca
Archanielskich skrzydeł tęczą;
Poseł, lilia i niebiosa
Przed zlęknioną Panną klęczą.
Ze zydelka, spopod ściany
Wstaje w łunach Panna biała
I na piersi tuli szatkę,
Co wieczności tchem powiała.
Tak w jutrzennym zatrwożeniu
Nie wie, czy ma iść, czy zostać…
A z szarości murów świeci
Przepromienna, cicha postać.
I usypiam przy tej wizji,
I śnią mi się niskie chaty,
A przed każdą lilie kłoni
Zwiastowania Duch skrzydlaty.
Lilie kwiecą się u progów,
Nad chatami wschodzi zorza,
Czarna ziemia w rosach szepce:
„Służebnica otom boża…”
Nagle – pęka róża słońca,
Po nizinach światłem miota…
Na świątyni ludów widzę
Jakiś fresk ogromny Giotta.
I budzę się szczęścia krzykiem,
Co gdzieś bije w wieków dali,
I dzień cały gra mi morze,
I jutrznia się we mnie pali.