W piwnicznej izbie

W piwnicznej izbie zmrok wczesny pada,

Wilgotny a ponury:

Mętnemi szyby drobne okienko

Na brudne patrzy mury.

W piwnicznej izbie głos dziecka słychać:

To westchnie, to zagada…

Ojciec chleb czarny wykuwa, młotem,

Przy igle matka blada.

„Moja matenko, moja rodzona,

Jak tez tam na wsi onej?

Cny też tam dzieci chodzą w słoneczku,

Po trawce po zielonej?

I nie mieszkają, jak my, w piwnicy?

I widzą het… obłoki?”

„Oj widzą, synku, wszysciuśko widzą,

Caluśki świat szeroki.

Oj widzą one pola i lasy,

I łąki, i zagaje,

Widzą, jak sionko idzie do morza

I jak znów rankiem wstaje…

Widzą, jak pługi rzną wiosną skiby,

Jak siewacz rzuca ziarna.

Jak woły ciągną zębatą bronę,

Jak rodzi ziemia czarna…

Oj widzą one, jak źródła biją,

Jak modre rzeki płyną

Jak dzikie gęsi na ugór lecą,

Jak staw zarasta trzciną”…

„A niema takich murów dokoła,

Że aż się przegiąć trzeba,

Żeby choć skrawek, choć odrobinkę

Zobaczyć czasem nieba?”

„Niebo tam, synku, wszystkim otwarte

Z wschodu na zachód wolne.

Czy zorza świeci, czy gwiazdy wschodzą,

Jako te kwiaty polne”…

„To i Pan Jezus bliżej być musi

I patrzy na te dzieci…

A od nas tutaj do Pana Boga

I pacierz nie doleci”…

W piwnicznej izbie jęk zabrzmiał cichy,

Matka aię po niej krząta.

W gęstnącym zmroku głos dziecka głąby

Z ciemnego słychać kąta.

„Moja mateńko, moja rodzona,

A jak tam jest w tem polu?”

„W polu to, synku, zboża a zboża,

Przetkane w kwiat kąkolu…”

Takie ci owsy, takie ci żyta,

Że się w nich człowiek schowa,

A grusza na nie cień rzuca chłodny,

A wkoło woń chlebowa.

Spojrzysz na lewo, spojrzysz na prawo,

To kłosy aż się gania,

Jakby kto złotą nakrył kurzawą

Cala tę ziemię czarną.

A wierzchem takie ci idą szumy,

Takie w powietrzu granie,

Jak kiedy, na ten przykład, w kościele

Zagrają na organie.

Od spodu słoma jak trzcina stoi,

Ot, gdzie tam do niej tobie!

A takie ziarnem pelniuskie kłosy,

Aż kładą się po sobie.

A jęczmień, to ci taki wąsaty,

A gryka taka miodna.

A lny — jak niebo… a grochy w strąkach,

Że ich nie przejrzysz do dna.

A tu ci zając z pod miedzy smyrgnie,

Przepiórka w głos zadzwoni,

A z łąki kędyś po rosie słychać

Spętanych rżenie koni”.

W piwnicznej izbie zmrok coraz gęstnie,

Wilgotne ściany plączą…

Dziecko w ciemności oczy otwiera,

Czy czego nie zobaczą…

„Moja mateńko, moja rodzona!

A jak tam na tej łące?”

„Na łące, synku, to trawy rosną,

W srebrzystej mgle stojące…

A w trawach kwiecie żółte i białe,

A bokiem modra struga,

A słonko sobie po niebie chodzi

I zlotem oczkiem mruga…

A po mokradłach bocian szczudłuje,

I żaby dziobem bierze,

A skowroneczek do Boga leci

I śpiewa swe pacierze.

A dziewczę idzie i krówkę pędzi —

Chuscina i zapaska.

A krówka ryczy, a porykuje,

A pastuch z bicza trzaska.

Brzeżkiem nad rowem, ztocieniec rośnie

I wierzba na fujarki,

A siwy kaczor w trzcinach się zrywa,

Sznurkuje derkacz szparki.

A po przydrożku, pod leśną ścianą,

Kosiarze idą z kosą,

A te dziewczatka, jak gąski białe,

W dwojakach jeść im niosą”.

W piwnicznej izbie głos dziecka wzdycha,

Z wilgotnej, brudnej pleśni…

A oczy jego patrzą w okienko.

Czy mu się czasem nie śni…

„Moja maleńko, moja rodzona,

A jak tam jest w tym lesie?”

„W lesie to, synku, szum się okrutny

Po wielkich sosnach niesie.

I wielkie jakieś dziwy powiada

O starych onych czasach,

Co to już o nich wieść tylko lata

Po ciemnych, cichych lasach.

A taki zmrok tam zielony, świeży

Że — gdzie… I ksiądz sam niema

Na Boże Ciało, na procesyi,

Takiego baldachima!

Dęby a jodły, jako te wieże,

Pod niebo się dźwigają,

Że i królowie w złotych patacach

Piękniejszych wież nie mają.

A sosny śmigłe szumią a szumią,

A brzozy liściem trzęsą,

A dzień się przez nie, jak Bitem, sieje

I patrzy złotą rzęsą.

Czasem gdzieś gołąb dziki zagrucha,

Czasem wiewiórka świśnie,

A jarzębiny w kolorach stoją

I pachną leśne wiśnie.

A jakie to tam gniazda są ptasie,

Furkania a szczebioty…

A gąszcz ci taki, ze słońce ledwo

Przeciśnie smużek złoty.

A co tam żuczków, a muszek brzęku,

A co tam jagód krasnych,

A co mchów tkanych jak aksamity,

A co dzwoneczków jasnych!

A owczarz sobie pod lasem stoi,

Siwe owieczki pasie,

A Kurta szczeka, a naszczekuje:

— A nawróć się! A zasię!…

A z boźą męką krzyż w macierzankach

Starej mogiły strzeże,

A kto tam przejdzie, ten Bobie westchnie

I szepce swe pacierze…

A dech ci taki słodki a mocny,

Gdzie stąpisz dookoła –

Bo Bmólki topną i mirrę sączą,

I zdrowiem tchną tam zioła”…

„A to i jabym może, matenko,

Ozdrowiał w onym lesie?

A w tej piwnicy, tom jak źdźbło ono,

Co się za wiatrem niesie”…

„Oj ozdrowiałbyś, synku, niebożę,

Mój ty świerszczyku cichy!

A tak mi zamrzerz jeszcze przed zimą,

Jak ten wróbelek lichy…

Oj ozdrowiałbyś, synku rodzony,

Mój ty robaczku marny!

A tak mi przyjdzie twoją główeńkę

Zakopać w dołek czarny!”…

„Nie płaczcie, matus, nie płaczcie ino!

Możeć się jeszcze uda…

A teraz precz mi rozpowiadajcie,

Jakie to tam są cuda?”

„Oj są tam cuda, dzieciątko moje

Serdeczne a rodzone!

Złociste lany, srebrzyste zdroje

I sady rozkwiecono…

Oj są tam takie cuda na niebie

I na tej bożej ziemi,

Że człowiek nie wie, na co ma pierwej

Oczami patrzeć swemi!”

„A jaż, mateńko, zobaczę kiedy

Wszysciuśko, co mówicie?

One to ptaki w lasach grające,

One zajączki w życie?

A jaż mateńko, nie taki samy,

Jako te insze dzieci,

Co to się dla nich zieleni łąka

I jasne słonko świeci?!”

W piwnicznej izbie ciężkie westchnienie

Z ciemnego słychać kąta…

Ucichło dziecię na swym barłogu,

Matka się we łzach krząta.

W piwnicznej izbie zmierzch zapadł czarny.

Jako ta czarna dola…

Któż dziecku temu da trochę słońca,

Pokaże lasy, pola?