Wakacje (Prus)

Rzecz dzieje się w mieszkaniu niezamożnych studentów)

KOBIETA (wchodząc)
Czy to tu?… Czy to nie tu?…

KANDYDAT
A co pani powie?

KOBIETA
Eee! Ja przyszłam do tego pana, co mi bieliznę dawał do prania. Nie wiem, czy jest w domu, czy niema?…

KANDYDAT
A jak się ten pan nazywał?

KOBIETA
Jakoś tak dziwnie… coś niby od ulicy, a niby od deszczu… Kiedy bom zapomniała na ten czas!…

KANDYDAT
A może Pędziwiatrowski?

KOBIETA
O to! To!… Rychtyg, że tak!…

KANDYDAT
No, to przecież on się ani od ulicy, ani od deszczu, ale od wiatru nazywa… Cóż to za interes?…

KOBIETA
A to taki jest interes, że mnie się za bieliznę należy, bo ja bez miesiąc u tego pana prałam i kazał mi przyjść dzisiaj…

KANDYDAT
A hum!… To szkoda, bo pan Pędziwiatrowski śmiertelnie zachorował i wywieźli go na wieś. Może dopiero we wrześniu wróci, jeżeli nie umrze…

KOBIETA
O la Boga!… A taki był zdrowy i ładny pan!… Co prawda, to koszule miał każdą z innym znakiem i płacić nie lubił, ale że był dobry, to dobry. Zawsze mu się chciało figlów!…

KANDYDAT
Dlatego też zachorował. No, to niech się pani zgłosi we wrześniu…

KOBIETA
Ha! Trudno. Upadam do nóg pańskich!… Żeby choć nie umarł biedaczysko, niechby mi tam i pieniądze przepadły… A może pan ma bieliznę?

KANDYDAT
Znalazłbym, ale chyba aż jutro… Tylko ostrzegam panią, że i ja na kredyt oddaję…

KOBIETA
A niech już i tak będzie! Od starego to się bierze pieniądze zgóry, a młodemu nie żal i darmo poprać. Upadam do nóg! (wychodzi)

JEGOMOŚĆ I. (wchodząc)
Czy zastałem pana Pędziwiatrowskiego?

KANDYDAT
A co pan dobrodziej każe?

JEGOMOŚĆ I.
Jestem Kleofas Odgrzywalski, właściciel restauracji. Pan Pędziwiatrowski winien mi kilkanaście rubli i obiecał oddać wczoraj. No, ale nie przyszedł, a że to zaczynają się wakacje, więc…

KANDYDAT
Hum! widzi pan… Pędziwiatrowski wyjechał wczoraj właśnie do swojej umierającej babki, pani jenerałowej Armatnickiej, więc…

JEGOMOŚĆ I.
Pewnie mu się opłaci droga! O to to był tęgi pan. Jadł za trzech, ach! Jak jadł… i przytem pił niezgorzej, szkoda tylko, że wszystko na kredyt!…

KANDYDAT
Nie lękaj się pan, zwróci on należność z procentem, ponieważ babka zostawi mu najmniej z półtora miljona.

JEGOMOŚĆ I.
Chryste Panie!… Gdybym miał tyle pieniędzy, założyłbym w Warszawie z dziesięć restauracyj, miałbym własny browar, piekarnię i szlachtuz…

KANDYDAT
Pędziwiatrowski jest moim krewnym, gdy więc powróci, namówię go, aby z panem wszedł do współki. Bo i nacóż ma próżno wyrzucać pieniądze?

JEGOMOŚĆ I. (wzruszony)
O panie!… A możeby pan dobrodziej raczył się u mnie stołować? Ja bardzo szanuję obu panów i chętnie im służyć będę kredytem, jeżeli…

KANDYDAT
Zobaczę!… A gdzie pan masz swój zakład?

JEGOMOŚĆ I.
Na Nowym Świecie — panie! Polecam się łaskawej protekcji!… (wychodzi)

JEGOMOŚĆ II. (wchodząc)
Niech będzie pochwalony! A jest pan?

KANDYDAT
Jaki tam znowu pan?

JEGOMOŚĆ II.
A juści ten co za dwie pary butów winien, ten… jakże go tam Wiatrako… nie!… Pędziwiatrowski.

KANDYDAT
Wyjechał wczoraj do swego stryja, który ma fabrykę skór i chce tu w Warszawie ogromny handel założyć.

JEGOMOŚĆ II.
Phu! Nie wiedziałem o tem. No, chwała Bogu, bo może mu biedaczkowi stryjaszek dopomoże, toby i mnie prędzej oddał.

KANDYDAT
Nie obawiaj się pan, to uczciwy chłopak, on tak robi jak i ja: kiedy nie ma pieniędzy, to bierze na kredyt, — kiedy ma, płaci z procentem sto za sto. A teraz właśnie po pieniądze pojechał…

JEGOMOŚĆ II.
Dobry to był pan, niema co gadać, — ale co nie płacił, to nie płacił i kiepsko buty nosił. Pamiętam nierazi dałem mu kamasz jak drut, a ten ci, panie, uszy oberwał, obcas jeden w tą, a drugi w tamtą stronę wykrzywił, cholewki popruł i rób, co chcesz! O — pan to widzę nosi but ładnie, ale coś rozdziawiony… niech pan każe sobie nowe zrobić.

KANDYDAT
W tej chwili nie mam pieniędzy.

JEGOMOŚĆ II.
To bagatela! Zrobi się na kredyt. Niech pan tylko do mnie wstąpi, do Pocięglewicza na Starem Mieście!… A teraz padam do nóg pańskich (wychodzi)

DAMA (wchodząc)
Czy zastałam pana Pędziwiatrowskiego?…

KANDYDAT
Wczoraj wyjechał na wieś! Niechże pani raczy chwilkę odpocząć…

DAMA (siadając)
Wyjechał!… Nie pożegnawszy mnie… Czy nie wiadomo panu kiedy powróci?

KANDYDAT
Zdaje się, że już nigdy, — ponieważ, o ile mi wiadomo, ma wstąpić w związki małżeńskie… Polecił mi pożegnać i pocieszyć panią.

DAMA
On!?… O zdrajca!… (płacze) Za tyle przywiązania zapłacił mi… czarną niewdzięcznością!…

KANDYDAT
O pani! Uspokój się. Łzy twoje, jak ołów rozpalony padają mi na serce! Uspokój się, pani, zaklinam cię! I pomyśl, że jeżeli zechcesz, zdrada tego niewdzięcznika może cię jeszcze szczęśliwą uczynić!

DAMA (płacząc)
Och umrę!… Tak był pięknie zbudowany… taki miał miły organ głosu… ach! Któż mi go zastąpi?…

KANDYDAT
Ja pani! Byłeś tylko pozwoliła… Przysięgam ci!… Mam od niego plenipotencją…

DAMA (uspakajając się)
Pan żartujesz!

KANDYDAT (klęka)
O! Błagam cię, zaufaj mi i pozwól, abym ci wynagrodził twoją boleść…

DAMA
Boleść — to rzecz najmniejsza; kobieta stworzona do tego, aby kochać i cierpieć. Ale on obiecał sprawić mi nową suknię, a któż mi ten zawód wynagrodzi?

KANDYDAT (wstając)
Na to już nie dostałem plenipotencji!

(Wielka pantomina)