Mrok się gęstwi po sadzie, ziemny powiał chłód,
Zda się, iż dal zbłąkana podchodzi do wrót …
Wiatr się zsuną ze strzechy na gałęzie drzew, –
Czy on we mnie tak śpiewa? Widzę poprzez śpiew,
Jak księżyc wschodzi nad borem!
W podwórzu, dokąd zajrzał z poza ciemnych brzóz,
Rozwidniała się studnia i samotny wóz,
Między szprychy znienacka oświetlonych kół
Duch, drogi nieznający, na nocleg się wsnuł
Wieczorem, późnym wieczorem.
Przez szyby moich okien, zapatrzony w staw,
Blask spada i tli się wśród wilgotnych traw.
W dłoni mojej zerwany doumiera wrzos.
Jakże dziwne wymówić własne imię w głos
Wieczorem, późnym wieczorem!…
Cień mój co we dnie kładł się na złocisty łan,
Nocą pragnie zapełnić pustkę moich ścian.
Do szyb, znikąd zwabione, lgną puszyste ćmy, –
Staw posrebniał i widzi inaczej, niż my,
Jak księżyc wschodzi nad borem…