„Wszystko zawdzięczam Paluszkiewiczowi” – wywiad z Andrzejem Radkiem z „Syzyfowych prac”.

?Wszystko zawdzięczam Paluszkiewiczowi?
O tym, jak udało mu się osiągnąć awans społeczny poprzez edukację i nie poddać się rusyfikacji w polskiej szkole w zaborze rosyjskim, rozmawiam z synem chłopa folwarcznego ? Andrzejem Radkiem.

Dziennikarka: Teraz, kiedy ukończył Pan już szkołę w Klerykowie, co dalej zamierza robić?

Andrzej Radek: Przez pewien czas zajmę się nowym gospodarstwem ojca, które wspólnie kupiliśmy, a potem? Potem chciałbym rozpocząć naukę na uniwersytecie w Warszawie. Marzę o tym, by zostać nauczycielem. Chcę także pomagać ubogiej młodzieży, której o wiele trudniej dostać się do jakiejkolwiek szkoły, niż dzieciakom z bogatych domów.

D: Wróćmy do czasów Pańskiej młodości. Co robił Pan, zanim rozpoczął edukację?

AR: Od urodzenia mieszkałem w małej wsi Pajęczyn Dolny. Żyłem w biedzie i nędzy. Nie miałem ciekawych zajęć. Pilnowałem gęsi i pasałem maciory z prosiętami na dworskim okólniku.

D: Jak trafił Pan do gimnazjum w Pyrzogłowach? Mieszkał Pan przecież na wsi, a na wynajęcie stancji nie było chyba Pana stać?

AR: Wszystko zawdzięczam Paluszkiewiczowi. To on opłacił dla mnie stancję. Był złotym człowiekiem, choć muszę przyznać, że na początku tego nie dostrzegałem. Profesor Kawka, tak nazywano Paluszkiewicza, chorował na gruźlicę i przez całe dnie i noce nie przestawał kaszleć, co wzbudzało wszędzie śmiech. Najwięcej talentu w dręczeniu Kawki miałem właśnie ja. Kiedy tylko pojawiał się na horyzoncie, chodziłem za nim niczym cień, który ciągle go naśladował. Pewnego jednak dnia to on mnie zaskoczył łapiąc za kark i zaciągając do swego domu. Myślałem, że chce mnie zbić, ale on wyciągnął z głębi swych zbiorów duży atlas zoologiczny pełen kolorowych figur zwierząt i położył przed mym obliczem mówiąc: ?Weź i obejrzyj sobie obrazki?. Muszę przyznać, że były fascynujące. Dziwne organizmy, których nigdy nie widziałem na oczy, wzbudzały mą ciekawość. Chciałem więcej i więcej. Jeśli nadawała się chwila, rwałem się do domu Kawki. Ani się spostrzegłem, jak umiałem czytać i pisać. Paluszkiewicz bardzo chciał bym uczył się w Pyrzogłowach. I tak się stało. Tuż przed śmiercią wpłacił ostatnie swe pieniądze do utrzymującej stancję, w której mieszkałem.

D: Co zrobił Pan po śmierci profesora Kawki?

AR: Postanowiłem, że trud i pieniądze, jakie włożył w mą edukację nie mogą iść na marne. Skończyłem szkołę w Pyrzogłowach i powędrowałem do Klerykowa, aby dalej się tam kształcić.

D: Jak znalazł Pan pracę i mieszkanie w Klerykowie?

AR: Dziwnym zbiegiem okoliczności. Podczas mojej męczącej podróży przy drodze zatrzymał się pewien szlachcic i dowiedziawszy się, że jadę do szkoły, zaprosił mnie do swej bryczki i pozwolił usiąść na koźle. Kiedy znaleźliśmy się już wKlerykowie, zatrzymaliśmy się u bram okazałego budynku, który przypominał obszerny i zapadający się w ziemię dwór wiejski. Okazał się on być rezydencją Płoniewiczów, u których w zamian za udzielanie korepetycji ich dzieciom, otrzymałem nocleg i wyżywienie. Tak znalazłem mieszkanie i pracę, a wszystko niespodziewanie.

D: Czy po przyjeździe do klerykowskiego gimnazjum, poznał Pan jakiś dobrych kolegów?

AR: Nie od razu. Z czasem inni polubili mnie za to jaki jestem, a nie za to jak wyglądam, ale zanim to nastąpiło, nie było mi łatwo. Znajomi ze szkoły wyśmiewali się z mojego chłopskiego pochodzenia, żartowali z tego, jak mówiłem.

D: Wyrzucono Pana ze szkoły. Jak do tego doszło? Co się stało, że cofnięto tę decyzję?

AR: To prawda. Kiedyś podczas lekcji pan Nogacki wezwał mnie pod tablicę i zlecił wyprowadzić formułę geometryczną. Mimo iż dawał mi wiele wskazówek, to jednak nie mogłem poradzić sobie ze zleconym zadaniem. Dopiero kiedy kolega Tymkiewicz wiejską polską mową szepnął: ?Wojtek, ady k?sobie? zrozumiałem o co chodzi i w mgnieniu oka zapracowałem na dobrą ocenę. Nic jednak nie usprawiedliwiało zachowania Tymkiewicza, który, jak zawsze drwił ze mnie w każdy możliwy sposób. Kiedy tylko lekcja się skończyła, podszedłem do niego i wymierzyłem mu cios prosto w zęby. Niestety, nie obyło się be konsekwencji. Dyrektor wyrzucił mnie ze szkoły. Dopiero, gdy Marcin Borowicz wstawił się za mną u profesora Zabielskiego, pozwolono mi wrócić do szkoły.

D: Jakie były próby Pana i Pańskich kolegów sprzeciwiania się rusyfikantom?

AR: Bardzo często spotykaliśmy się na górce u Mariana Gontali. Czytaliśmy zakazane dzieła literatury polskiej oraz rozmawialiśmy o tym, o czym rozmawiać zakazywano. Poznawaliśmy historię Polski i mimo wielu niepowodzeń nie rezygnowaliśmy z tego. Staraliśmy nie poddać się i nie ulec rusyfikacji.

D: Czy utrzymuje Pan jakiś kontakt ze znajomymi ze szkoły? Mam na myśli pana Borowicza i Zygiera.

AR: Tak. Zwłaszcza z Marcinem. On też podobnie, jak i ja wybiera się na uniwersytet w Warszawie.

D: Dziękuję za bardzo interesującą rozmowę. Muszę Panu pogratulować wytrwałości i niezwykłej cierpliwości. Jest Pan niesamowitym człowiekiem.

AR: Ja też dziękuję. Miło mi, że ktoś interesuje się tym jak wyglądała edukacja pod zaborem rosyjskim i jak trudno było ubogim, takim jak ja, synom polskich chłopów zdobyć wykształcenie.