Po całym dniu w szkole miałam już dosyć wszystkiego. Jeszcze tylko polski i do domu. Dzwonek na lekcję. Wróciliśmy do sali i usiedlismy w ławkach. Minęło 10 minut, a nauczyciela jak nie było tak nie ma! Już Wiktor miał biec do pani dyrektor, żeby zapytać, co się dzieje, kiedy do klasy weszła młoda kobieta. Speszony Witek szybko wrócił na swoje miejsce.
-Nazywam się Barbara Barszcz i macie ze mną zastępstwo – powiedziała ostro nauczycielka.
-Świetnie, już sobie wyobrażam lekcję z tą babą – syknęła mi do ucha Asia.
Jedyna rzecz godna uwagi u pani Barszcz to jej rozmiar buta oraz blond włosy ściśnięte w kok tak mocno, iż miałam wrażenie, że lada moment wypadną jej gałki oczne!
-Usiądźcie – powiedziała, mimo iż wszyscy już od jakiegoś czasu siedzieli omawiając szeptem nową sytuację. Zachichotałam.
-Spokój! W mojej sali ma być cisza! No. To co robiliście na ostatniej lekcji?
Cisza. Nie przez to, że nikt nie chciał jej powiedzieć, tylko poprostu nikt nie wiedział. No, bo, kto uważa na polskim?!
-Rozumiem, uprzedzono mnie, że nie jesteście najmądrzejsi… – powiedziała z wyższością.
-Eee… no, to ten… yyy… Czasowniki robiliśmy, no – Bąknęłam. Oczywiście wymyśliłam pierwszy lepszy temat, bo żadna nauczycielko-żaba nie będzie mnie tak nazywać! Może szóstek nie mam, ani piątek, właściwie czwórek też nie… Ale, ludzie, trochę szacunku!
-Dobrze… Ty z tyłu, Włochaty! Powiedz nam, co to jest czasownik. – Pani Barszcz wyraźnie świetnie się bawiła.
-Ja? Eee… No chyba część mowy, czy coś – mruknął Łukasz.
-Tak, tego się spodziewałam. Dobrze.. CISZA! – Wrzasnęła i rzuciła kredą w dziewczyny z trzeciej ławki. – Ktoś wie coś jeszcze? – Teatralnie przewróciła oczami.
Przewertowałam kartki w podręczniku. Przydawka… dooełnienie… przyimek… czasownik! Jest.
-Odpowiada na pytania „co robi?” i „co się z nim dzieje” – powiedziałam na głos.
-Aha… tak… Widzę, że więcej już z was nie wyciągnę – zaskrzeczała. – Gdzie jest kreda?! Przed chwilą tu leżała!
-Yyy, dostałam nią w głowę – burknęła z boleścią Zuza.
-Z wami to jak z malutkimi dziecmi! – naburmuszyła się nauczycielka.
Wymieniłam znaczące spojrzenie z dziewczynami. Zdenerwowana kobieta (Bóg raczy wiedzieć czemu) ruszyła w stronę leżącej na ziemi kredy, lecz nie dotarła do niej z przyczyn mi nieznanych. Uszłyszałam tylko huk, a gdy się odwróciłam, pani Barszcz leżała na podłodze jak długa.
Klasa w śmiech. Kobieta wstała i wymaszerowała przez drzwi prosto do gabinetu dyrektora. Zapadła tylko cisza. Słychać było tylko pojedyncze zciszone głosy.
Wróciła po paruminutach wraz z panem (tu wpisz nazwisko swojego nauczyciela od polskiego). Odetchnęliśmy. Syknęła mu coś jeszcze na ucho z pogardą i wyszła prosta jak kij. Nareszcie zaczęła się prawdziwa lekcja
-Miła, prawda? – powiedział na powitanie. Odpowiedzieliśmy mu serdecznymi uśmiechami.