Jest późne popołudnie. Wchodzę do lasu, gdyż wiem, że gdzieś tutaj jest sam Zbyszko. Mam zamiar pomóc w polowaniu na niedźwiedzia. W lesie panuje dziwna atmosfera, trudno ją określić. Moja stopa, którą stawiam na ziemi, łamie coś co przypomina zwierzęcą kość. Słońce zaczyna zachodzić, gdyż robi się czerwone. Nad moją głową latają kruki, które kraczą złowieszczo. Wchodzę coraz głębiej w las. Słońce znika mi z oczu. Przed sobą widzę ciemność, a gdy spojrzę w górę, jasne wierzchołki drzew.
Nagle słyszę cichy pomruk.Odwracam głowę, lecz nikt nie idzie. Znowu wszystko ucichło. Me stopy zaczynają się ślizgać po pokrytych rosą liściach. W pewnej chwili, zauważam czającego się w krzakach Zbyszka. Chowam się za ponuro wyglądającym drzewem i czekam. Po kilkunastu minutach nadchodzi wiatr. Czuję niedźwiedzia. Zbyszko wstaje i patrzy w ciemność. Naprzeciw mu, wychodzi wielki niedźwiedź. Duże zwierzę ryczy, patrząc się na Zbyszka. Nagle atakuje. Staje na tylnych łapach i rozwiera przednie jak do uścisku. Zbyszko rzuca się i w jednej chwili trafia włócznią w pierś niedźwiedzia. Wtem bór zaczyna się trząść od przeraźliwego ryku zranionego zwierza. Widzę, jak Zbyszko siłuje się z morderczym niedźwiedziem. Chłopak nie może sobie dać rady, gdyż zwierzę jest silne. Nagle Zbyszko potyka się o kamień. Wbiegam na pole walki i „podpieram” niebezpieczne zwierzę widłami. Krzyczę: „Toporem”! Niedźwiedź zabity. Wszystko wraca do normy. Drzewa przestają być groźne.
Ze spokojem rozglądam się po polu bitwy. Zabity zwierz leży w małej kałuży krwi. Blask ogniska oświeca drzewa. Sosny chyboczą się na prawo i lewo. Widzę dwa małe światełka, które są oczami sowy, siedzącej na gałęzi. Rozmawiam ze Zbyszkiem o naszym udanym polowaniu. Wracamy do domu.