Znalazłam się w dziwnym mieście i nie wiem, jakim sposobem.
Niebo nad miastem miało biały jak śnieg kolor. W powietrzu unosił się przyjemny zapach – Christian Dior „Hypnotic Poison”. Była godzina 1:15, a słońce było już wysoko.
Przede mną stała wieża, która swoim wyglądem przypomninała Wieżę Babel z obrau Pieter’a Bruegel’a. Budynek ten był wysoki, ale jego wierzchołek nie sięgał nieba. Wieża miała barwę jasnobrązową i ogromną ilość okien. Najprawdopodobniej była nieukończona.
Obok wieży znajdowało się jezioro. Ruszyłam w jego stronę, by móc zobaczyć je z bliska. Było ono skąpane w słońcu i wyglądało jak baśniowe lustro. Było jakby uśpione. Nagle coś się w wodzie poruszyło, coś pociagnęło mnie za rękę i wciągnęło gwałtownie do jeziora. To był potwór z Loch Ness. Ogarnęło mnie zdziwienie i przerażenie jednocześnie. Stałam jak wryta i mimo że w wodzie panowały takie warunki jak w powietrzu, nie mogłabym zrobić kroku. Miałam wrażenie, że całe moje ciało zdrętwiało. Zaczęłąm głośno krzyczeć, co spłoszyło strachliwego potwora. Pobiegłam w stronę wielkiej piramidy. Choć nie było to proste wspięłam sie na szczyt obiektu. Obserwowałam zatopionę część miasta z góry, a widok ten był piękny. Warto wspomnieć, że wierzchołek piramidy umiejscowiony był już na powietrzu.
Niespodziewanie zaczęłam unosić się ku górze. Swobodnie kołysałam się w przestworzach. Czułam się lekka jak ptaszek i szczęśliwa jak nigdy dotąd. Spełniło się moje najskrytsze marzenie – umiałam latać. Byłam 120 metrów od ziemi i wtem … zaczęłam spadać. Z ogromną siłą uderzyłam o podłoże, ale o dziwo nic mi się nie stało. Wylądowałąm w raju – najpiękniejszej części tego dziwnego , ale jakże pięknego miata. Rosły tam niezwykłe rośliny, żyły niezwykłe zwierzęta i stworzenia. Nad głową przeleciał mi struś, a pod nogami plątały się krasnoludki. Słońce igrało z najróznorodniejszymi drzewami tysiącem zielonych cieni i blasków. Ogród ten był po prostu cudowny.
Siedząc pod drzewem o niebieskich owocach, którego listki szeleściły w takt koncertujących opodal świerszczy, poddawałąm się urokowi stawu, znajdującego się obok drzewa i jego ożywionych i nieożywionych towarzyszy. Cieszyłam się wielością barw i odcieni.
Dopiero późnym popołudniem razem ze słoneczną pomarańczą, która szła za mną jak ogromny balon ciągnięty na niewidzialnym sznurku, wróciłam do domu i do … rzeczywistości.