Pamiętam tamten dzień bardzo dobrze. Był on w dwutysięcznym roku, miałem wtedy siedem lat. Wybraliśmy się z tata i znajomymi na koncert do Szczecina. Podczas trasy koncertowej zespół Deep Purple zagrał w Polsce i to właśnie na ten koncert się wybraliśmy. W dniu wyjazdu musiałem wstać o godzinie szóstej rano. W takim wieku wstawanie o tej porze wdawało się nienormalne, ale teraz codziennie tak wstaję. Na godzinę ósmą zaplanowany był wyjazd. Przed nim oczywiście zjadłem śniadanie i szykowałem się na koncert. W końcu wjechaliśmy. Nie mogłem się doczekać koncertu, a droga się dłużyła. Jechaliśmy bardzo długo, nie wiem dlaczego, ale kolega taty mówił coś o tym, że szybciej nie może. Dojechaliśmy o godz. dziewiętnastej. Koncert zaczynał się o dwudziestej, więc zdążyliśmy jeszcze zjeść lody, zaparkować samochód i udać się na stadion. Równo o dwudziestej zespół wyszedł na scenę, przed ich występem grał jakoś support, ale widocznie mało interesujący, skoro nie pamiętam. Atmosfera na stadionie była niesamowita. Wszyscy śpiewali z zespołem takie hity jak: „Smoke on the walter” czy „Black night” oraz wiele innych. Połowę koncertu przesiedziałem u taty na barkach, co dawało mi lepszą widoczność. W pewnym momencie ze sceny kiwał do mnie basista Roger Glover, byłem bardzo zadowolony. Chwile po tym, śpiewałem jeszcze głośniej i lepiej. Tata poznał pewnego pana, z którym się zakolegował, o ile się nie mylę, jeszcze utrzymują kontakt. Wtedy on wziął mnie za rękę i dostaliśmy się jeszcze bliżej sceny. Było naprawdę świetnie. To od tego dnia zacząłem słuchać muzyki rockowej oraz interesować się muzyką. Jeszcze dwa dni po koncercie miałem muzykę w uszach, a głos nie do zrozumienia. Od tamtego czasu coraz częściej zacząłem jeździć z tatą na różne koncerty, a uważam ten dzień za niezapomniany, ponieważ od niego zaczęła się moja przygoda z muzyką, która trwa nadal.