Życie ludzkie istotnie przyrównać można do sztuki teatralnej. Pojawiamy się na scenie, odgrywamy swoje role i odchodzimy za kulisy, gdy kończy się nasz czas. Czy jednak bezpośrednie odniesienie tej metafory do rzeczywistości nie oznaczałoby, że jesteśmy niczym marionetki – bez własnej woli, bez celów, marzeń i dążenia do ich realizacji? Otóż każdemu z nas Bóg ofiarował możność decydowania o sobie, swoim życiu i wyborze drogi, którą pójdziemy. Zatem wizja posłusznego odgrywania tego, co napisano w scenariuszu wydaje się zbyt fatalistyczna.
Oczywiście są tacy, którzy świadomie decydują się na zakładanie masek, ukrywając tym samym swoje prawdziwe oblicze. Natomiast nie każdy potrafi później tę maskę zdjąć. Taką postawę przypisał Antoni Czechow Bielikowowi, bohaterowi opowiadania „Człowiek w futerale”. Mimo wszystko wielu z nas stanowczo przeciwstawia się takiemu postępowaniu, pragnąc być sobą, nie podporządkowując się coraz częstszej niestety konieczności faktycznego grania kogoś, kim się nie jest. Znakomitym przykładem buntu wobec rzeszy „aktorów” jest postać Józia z „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. Moim zdaniem takie właśnie jest naturalne zachowanie człowieka. Posiadamy przecież instynkty, dzięki którym jesteśmy w stanie walczyć o to, czego naprawdę chcemy. Posiadamy wolną wolę, możemy stanowić o tym, co z nami będzie. I – co najważniejsze – odczuwamy. Wiemy, czego pragniemy, wiemy, że nasze plany mogą się powieść, jednak trzeba w ich realizację włożyć wiele pracy. Zamiast tkwić w swoich niszach i być przekonanym, że tak właśnie ma być, należy brać los we własne ręce, kształtować swą przyszłość wedle uznania. Należy wytrwale zmierzać do wytyczonych celów, a nie przeklinać przeznaczenie i parszywy los. Również do nas należy decyzja o byciu sobą, lub przybraniu pozy. Już na zawsze świat zostanie podzielony na tych, którzy grają i tych, którzy mają wystarczająco dużo odwagi, by się uzewnętrzniać. Przekonanie o sile wyznaczającej bieg wydarzeń i obowiązku odgrywania narzuconej nam przez nią roli, być może jest na tyle przerażające, że wolimy twierdzić, iż to my sterujemy swoim życiem. Jednak sądzę, że znaczna jego większość zależy wyłącznie od nas. Pogląd o bezradności wobec fatum nie wydaje mi się dość przekonywujący. Tak więc metaforę życia jako teatru uznaję za słuszną jedynie w odniesieniu do przemijania, natomiast nie zgadzam się z nią, gdy mowa o z góry przypisanych nam życiowych rolach.
Temat ten jest wspaniała podstawą do polemiki i jeszcze długo trwać będą spory o to, czy jesteśmy zmuszeni grać, czy też nie musimy tego czynić. Swoje przemyślenia podsumuję pewnym cytatem: „Życie jest tylko krótkim snem. Od nas zależy jak go wyśnimy.”